.

Poległem na ruinach kościoła

X Ekstremalne Zawody na Orientację - GRASSOR 2012

Rosnowo, 23-24 czerwca 2012 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

Przede mną kolejny, czwarty już start w ekstremalnym maratonie GRASSOR. Po pozytywnym udziale w Bikeoriencie z optymizmem oceniam swoje możliwości. Jeden z celów to samodzielne zaliczenie nocą chociaż jednego punktu kontrolnego. To pozornie proste zadanie dotychczas okazywało się niewykonalnym.

Mapy rozdane. Z czterech umieszczonych na niej punktów wybieram - podobnie jak większość startujących - punkt na zachód od bazy. Ruszam drogą wzdłuż kanału. Ze spokojem starego wyjadacza obserwuję oddalającą się coraz dalej grupkę ścigaczy. Czyżby pomylili rodzaj zawodów? Jak długo będą w stanie jechać z taką szybkością? Muszę chwilę poczekać, żeby dopchnąć się do pierwszego punktu kontrolnego, przedziurkować odpowiednie pole karty startowej i spokojnie przerysować kolejne dwa punkty. PK9 Brama na elektrowni wodnej - godz. 12:42 (23 min. od startu).

Z ulgą obserwuję jak jadący z przodu tłum skręca na północ. Zgodnie z wcześniejszym planem jadę w przeciwnym kierunku. Przez najbliższe godziny na mojej trasie będzie pojawiać się jedynie kilka osób, które wybrały taką samą kolejność zaliczania punktów kontrolnych: Paweł Cichoń, Łukasz Mirowski, Asia i Robert Stanek oraz Piotrek Dreslewski z którym przyjechałem do Rosnowa.

Opady jakie występowały tu dzień przed startem sprawiły, że bez większego problemu pokonuję odcinek piaszczystej leśnej drogi. Z niepokojem patrzę na czekający mnie przejazd przez miejscowość Dobrowo. Tym razem poszło bez problemu. Po chwili wytchnienia na równym asfalcie, zjeżdżam w las i zatrzymuję się obok leśnej budowli. Wchodzę na szczyt. Jest niewielka kopuła, ale gdzie jest punkt? Muszę się schylić by zajrzeć do środka. Z trudnością przeciskam się przez niewielki otwór. Tylko będąc wewnątrz mogę zobaczyć kartkę punktu kontrolnego i przerysować na swoją mapę położenie kolejnych punktów. PK11 Bunkier do przechowywania głowic atomowych. Kopuła strzelnicza - godz. 13:27 (45 min. od poprzedniego punktu).

Przede mną prosty przejazd do Tychowa. Tu tablica wskazuje kierunek i odległość 150 m. Wypadam na pola ale żadnego kamienia nie widzę. Wielki głaz znajduje się na cmentarzu, który minąłem. PK6 - Głaz narzutowy. Tablica informacyjna - godz. 14:05 (38 min.). Próbuje przerysować kolejne punkty. Nie zgadza się ich położenie, nie zgadza numeracja. Po chwili odkrywam, że patrzę na punkty trasy pieszej. Informacja dla rowerzystów znajduje się powyżej.

Jadę w kierunku pobliskiego lasu w poszukiwaniu ukrytego w lesie wzniesienia. Odmierzam odpowiednie odległości, wjeżdżam porośniętą trawą leśną drogą na wypiętrzenie terenu. Przeszukuję bezskutecznie kilka drzew rosnących po wschodniej stronie drogi. Spoglądam na mapę. Pojawiają się wątpliwości. Czy poszukiwane wzgórze nie powinno być na skraju lasu? Odwrót. Jadę drogą wzdłuż lasu. Po dłuższej chwili poszukiwań wracam na to samo (jedyne w okolicy) wzgórze. Przeszukuje porośnięte trawą i krzakami teren, coraz szerzej i szerzej. Nadciąga pomoc. W oddali miga znajoma sylwetka. Piotrek Dreslewski bez zastanowienia szuka punktu po przeciwnej nie porośniętej krzakami stronie drogi. PK23 Szczyt góry - drzewo ok. 3m. na W. - godz. 14:55 (50 min.).

Mkniemy w kierunku kolejnego punktu. Teraz będziemy poszukiwali zniszczonego mostu. Informacja o dostępie do punktu od zachodu wcale nie ułatwia zadania. Po początkowych problemach z wyborem odpowiedniej drogi przez pola ruszam dalej. Zjeżdżam w jar niewielkiego strumienia. Zatrzymuję się na mostku. Po lewej brzeg zarośnięty krzakami, z prawej pokryta trawą droga. Jedyny problem to ten, że nie jestem pewien gdzie dokładnie jestem. Jedziemy dalej. Tym razem precyzyjnie odmierzam odległość od napotkanego asfaltu. Wracam do wątpliwego strumyka, mostka i zarośniętej drogi. Nie pierwszy (i nie ostatni raz) tego dnia mogę tylko westchnąć - już tu byłem, byłem tak bardzo blisko. PK20 Zniszczony most - godz.16:00 (65 min).

Najkrótszą drogą do asfaltu. Długi odcinek spokojnej jazdy. Kolejny punkt na wzgórzu w środku lasu wywołuje jak najgorsze skojarzenia. Polna droga, dobry szuter, leśna dróżka. Tym razem obawy okazują się nieuzasadnione. Odległości odczytane na mapie zgadzają się w terenie. Stawiam rower obok przewróconego drzewa i bez dodatkowego obciążenia trafiam na szczyt. PK14 Szczyt góry - godz. 17:10 (70 min.).

Opuszczam las. Kusi niemal całkowicie asfaltowy przejazd do pobliskiego PK22. Zamiast tego wybieram bardziej dla mnie logiczny wariant wcześniejszego zaliczenia umiejscowionego w narożniku mapy PK18. W Popielewie opuszczam asfalt. Przede mną odcinek prostej drogi przez pola i lasy. Jazdę "umilają" piachy, brukowane drogi i pagórkowaty teren. Szczęśliwie udaje mi się utrzymać właściwy kierunek. Zatrzymuję się na asfaltowej drodze w Dolinie Pięciu Stawów. Odnalezienie punktu na podstawie nieczytelnej mapy sprawia trudności. Namierzam się od pierwszej rozpoznanej bocznej drogi. Wracam do miejsca w którym sączy się ledwie widoczna struga. Zostawiam rower przy drodze i próbuję przedrzeć się w górę strumienia. Na mojej drodze pojawiają się powalone drzewa, pochylone suche kikuty drzew - tak wygląda nie tknięty od dziesięcioleci ręką człowieka fragment lasu. Tędy nie da się przejść z rowerem. Pieszo zadanie też wydaje się niewykonalne.

Nie!!! - to niemożliwe, żeby organizator w takim miejscu umieścił punkt kontrolny. Sprawdzam pobocze kilkusetmetrowego odcinka asfaltowej drogi w poszukiwaniu innego strumienia. Jeszcze raz namierzam punkt. Po raz kolejny wracam na miejsce od którego zaczynałem poszukiwania. Tym razem wdrapuję się na grzbiet otaczający głęboki jar. Po kilkuset metrach w dole widzę oznaczenie punktu. PK18 Rozwidlenie strumieni - godz. 18:29 (79 min.). Pomimo, że regularnie biorę udział w "śmiejowych imprezach" ciągle jestem zaskakiwany. Powinienem już wiedzieć, że dla Wigora nie ma rzeczy niemożliwych. Przecież przed startem nie słyszymy dawnego zapewnienia, że do każdego punktu można dojechać rowerem.

Decyduję się ograniczyć przejazd przez pagórkowate, nieprzychylne rowerzystom tereny. Jadę nieco okrężną drogą przez Nowe Koprzywno i Luboradzę. Na koniec krótki odcinek nieużywanej, zarośniętej trawą drogi przez las i łąki. Odnalezienie widocznych z drogi ruin nie stanowi problemu. Ale gdzie jest punkt? Spoglądam z jednej strony, z drugiej strony w dół do piwnic wypełnionych gruzem i nadpalonymi belkami stropu. Widoczność ograniczają odzyskujące ten teren drzewka. Wreszcie schodzę w dół i odnajduję punkt ukryty w najdalszym zakamarku ruin. Nocą nie byłoby to zbyt przyjemne miejsce. PK22 Ruiny młyna. W środku ruin - godz. 19:20 (51 min.).

Chwilowo mam dość malowniczych pagórkowatych terenów Pojezierza. Wybieram okrężną drogą przez Łęknicę, Barwice. Dalej przez pola i las do pokazującej się od czasu do czasu wieży p-poż. Na miejsce trafiam "po śladach" czyli betonowych płytach ułożonych w lesie podczas budowy wieży. Miejsce jakby znajome. Czyżbym był tu podczas spędzanych na Pojezierzu Drawskim wakacji. PK16 Wieża p.poż - godz. 20:37 (73 min.).

Przede mną kolejny punkt i ulubione miejsce budowniczego trasy - szczyt góry. Dokładniejsze spojrzenie na mapę i widzę, że szczyty są i to nawet dwa. Oczywiście punkt będzie na tym bardziej odległym od drogi. Tubylec napotkany obok ostatniego wioskowego zabudowania zapewnia, że jedynym wzniesieniem w tym lesie jest to nieopodal jego domu. Czyżby nigdy dalej w las się nie zapuszczał? Ignoruję jego zapewnienia i korzystając z linijki próbuję namierzyć poszukiwane miejsce. Pierwsze wzgórze i pierwsza próba nieudana Licznik wskazuje, że skręciłem zbyt szybko. Jadę dalej. Wybór miejsca w którym powinienem szukać PK potwierdzają ślady widoczne na stromej skarpie przy drodze. Wyraźnie ukształtowane pagórki ułatwiają wybór tego na którym odnajduję PK13 Szczyt góry - godz. 21:40 (63 min.).

To ostatni z 10 punktów zaliczonych przed zapadnięciem zmroku. Po przyjemnej rozgrzewce zaczyna się najważniejszy nocny etap zawodów. Czas, który zadecyduje o ostatecznych wynikach maratonu. Przede mną nie wzbudzający niepokoju punkcik gdzieś nad brzegiem jeziora. Zapadające ciemności sprawiają, że wyjątkowo skrupulatnie odmierzam odległości na mapie. Próbuję dotrzeć do punktu obiema dorysowanymi przez organizatora drogami. Kiedy bezskutecznie przeszukuję wyniosły teren obok jeziora, nadchodzi ratunek. Z daleka widać światła nadjeżdżających zawodników. Wkrótce razem z Krzyśkiem Świetlikiem i Leszkiem Papisem szukamy punktu. Moi koledzy lepiej orientują się w ciemnościach, lepiej odmierzają odległości, lepiej wiedzą jak powinno wyglądać grodzisko. Po chwili ponad 100 metrów dalej odnajdujemy miejsce o charakterystycznym dla grodziska ukształtowaniem terenu, otoczone wypełnioną częściowo wodą fosą. Punkt jest nasz. PK15 Grodzisko, niewielki dołek na górze - 23:25 (105 min.).

Dostaję dokładne instrukcje gdzie skręcić i jak dotrzeć do innego grodziska, by odnaleźć kolejny punkt. Zgodnie z wytycznymi skręcam w odpowiednią leśną dróżkę. Docieram do porośniętego pokrzywami zbocza. Pozostawiam rower i wdrapuję się w górę. Przez dłuższy czas przeszukuję teren. Punktu nie udaje mi się odnaleźć. Po chwili okazuje się, że nie widać świateł pozostawionego niżej roweru. Z pomocą kompasu wracam do głównej drogi i okrężną drogą do pozostawionego sprzętu. Próbuję, równie bezskutecznie, namierzyć grodzisko od drugiej strony.

Zrezygnowany siadam przy drodze, zdecydowany pozostać tu aż do świtu lub przybycia innych zawodników. Zjadam spokojnie dwie kanapki. Przygotowania do snu przerywa widok potężnych halogenów zbliżających się leśną drogą. Po chwili obok mnie zatrzymuje się czołówka orientalistów Paweł Brudno, Grzegorz Liszka, Wojtek Paszkowski, Marcin Nalazek, są też Paweł, Łukasz oraz Asia z Robertem.

Wkrótce niemal 10 osób przeszukuje las w poszukiwaniu grodziska, a później przeszukuje rozległe wały w poszukiwaniu punktu. Okrzyk szczęśliwców, którzy pierwsi trafiają na odpowiednie drzewo w lesie kończy poszukiwania. PK24 Grodzisko, punkt wysokościowy na wale - godz. 1:39 (134 min.). Wymieniamy uwagi o przebytej trasie. Grześ rzuca - jak się okaże - bardzo trafną ocenę czekających nas punktów: wszystkie punkty są do odnalezienia ale niektórych nie opłaca się szukać. Później żałuję, że nie spytałem o szczegóły. W tym momencie faworyci mają na swoim koncie 13 zaliczonych punktów, ja 12 czyli zaledwie o jeden mniej. Oni zaliczą całość a ja ...?

Moje morale i wiara we własne siły zmalały niemal do zera. Postanawiam przyłączyć się do moich dotychczasowych rywali Łukasza i Pawła. Ambitne plany samodzielnego odnalezienie w nocy punktu kontrolnego odkładam na bliżej nieokreśloną przyszłość. Bez szczególnych problemów odnajdujemy PK5 Przepust - godz. 3:15 (96 min.).

Towarzyszę moim kompanom do stacji benzynowej w Bobolicach. Chociaż wyżywienia i picia mam wystarczająco na całą 24 godzinna trasę, już nie mam ochoty na samotne poszukiwanie punktów kontrolnych. Powoli rozwidnia się a temperatura spada do minimalnych podczas dzisiejszej imprezy 11 stopni. Z podziwem patrzę na gołe nogi Łukasza.

Przed nami kolejny punktu i kolejne wzgórze. Paweł kontroluje odległość ja wypatruję rzeczki od której można byłoby się namierzyć. Ta współpraca nie wychodzi nam najlepiej. Jedziemy zbyt daleko, przeszukujemy jakieś wzgórza. Dopiero wracając zauważamy, że to nie ten strumień, którego szukałem i jesteśmy dalej niż sądziliśmy. Po krótkiej wspinaczce zaliczamy PK7 Szczyt góry - godz. 6:00 (165 min.).

Prosty dojazd do pobliskiego PK12. Mijamy strumyk. Skręcamy w drogę z widocznymi śladami naszych poprzedników. Po kilkudziesięciu metrach ślady jakby się kończyły, w poprzek leśnej ścieżki leży powalone drzewo. Na razie rezygnujemy z tej drogi.

Jedziemy kilkaset metrów dalej w kierunku wyraźnego wzniesienia. Dużo śladów (to punkt wspólny dla trasy rowerowej i pieszej), dobrze widoczne ruiny, skupiska dużych kamieni, fundamenty budowli, są nawet dobrze zachowane kamienne kręgi. Przeszukujemy pagórek na wszelkie możliwe sposoby. Próbujemy precyzyjnie namierzyć się od ostatnich zabudowań wioski. Szukamy w innym kierunku. W ten sposób nigdy ruin nie znajdziemy. Pytamy o ruiny napotkane kobiety. Dowiadujemy się, że: jedyne ruiny kościoła znajdowały się obok wioski i zostały już zaorane a widoczne w lesie ruiny są ruinami pałacu - innych ruin na pewno nie ma.

Błąd w poszukiwaniach powstał i tkwi gdzieś w naszych umysłach. Błędem jest nie dające się przezwyciężyć wyobrażenie, że najlepszym miejscem na kościół (każdy kościół) jest wyraźne wzniesienie lub inne miejsce widoczne z daleka. Pomysł, by szukać ruin kościoła niżej, na skraju mokradeł, nawet przez moment nie zagościł w naszych umysłach. Przeświadczenie o "prawidłowym" miejscu na postawienie kościoła jest tak silne, że zapominamy o pierwszej sprawdzanej drodze - drodze, której odległość namierzyliśmy od strumyka. Po blisko 2 godzinach poszukiwań możemy zrobić jedyną rozsądną w tej sytuacji czynność - jechać dalej. Jeszcze tylko ostatnia deska ratunku. Zatrzymujemy się przed jednym z zabudowań. Tym razem spotykamy bardziej zorientowanych mieszkańców wioski. Młodszy z nich opowiada gdzie są i jak dotrzeć do ruin (on wie doskonale, przecież ruiny to doskonałe miejsce zabaw nastoletnich chłopców). PK12 Ruiny kościoła - godz. 8:30 (150 min.).


fot. organizator


Asfalt, polne drogi, uciążliwe podjazdy brukowanymi drogami. Jedziemy w poszukiwaniu jaru nad rzeką Radew czyli kolejnego punktu kontrolnego. Odnalezienie punktu - stosunkowo prostego dla wypoczętego umysłu - staje się problemem. Najlepiej z tym zadaniem radzi sobie Łukasz. Niestety czeka kilkanaście minut aż do niego dołączymy. Wcześniejsza wymiana nr telefonów pozwoliłaby tego uniknąć. PK10 Zakręt w jarze - godz. 10:05 (95 min.).

Do zakończenia maratonu pozostały 2 godziny. Łukasz proponuje zaliczenie jeszcze jednego punktu, poobcierany Paweł chce jechać do bazy. Nie czuję się na siłach by ryzykować przekroczenie limitu więc razem jedziemy w kierunku Rosnowa. META - 11:38 (93 min.).

Metę osiągamy po 23 godz. 18 minutach od startu, po zaliczeniu 16 z 24 punktów kontrolnych co pozawala na zajęcie 13 pozycji. Licznik wskazuje 288 km., w nogach mam nieokreśloną ilość kilometrów pokonanych podczas poszukiwania punktów. Po dobrym początku - 11 punktów zaliczonych w ciągu pierwszych 11 godzin - dużo gorsza noc i końcówka maratonu - jedynie 5 PK. Wyprzedzili mnie Krzysiek i Leszek, których spotkałem gdy mieli zaliczone 2 punkty kontrolne mniej. Pewnie oczekujecie, że taką relację zakończę stwierdzeniem "nigdy więcej". Nic z tego. Dla przyjemności szukania TAAAKICH punktów kontrolnych z pewnością jeszcze nie raz odwiedzę obie śmiejowe imprezy Nocną Masakrę i Grassor.

Statystyka:

Dystans: 288,3,7 km
Czas trasy: 23 godz. 18 min.
Czas jazdy: 16 godz. 21 min.
Przestoje roweru: 6 godz. 57 min.
Prędkość śr.: 16,6 km/godz.
Prędkość max.: 55,6 km/godz.
Miejsce: 13




Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót