.

Orientacyjna układanka

VIII Ekstremalne Zawody na Orientację - GRASSOR 2010

Człopa, 19-20 czerwca 2010 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

foto Szymon Szkudlarek


GRASSOR to kolejny po DyMnO dość nietypowy rajd na orientację. Oryginalność imprezy polega na tym, że na starcie otrzymujemy "niekompletną" mapę trasy. No bo jak orientalista może nazwać mapę bez zaznaczonego kompletu punktów kontrolnych? Na starcie poznajemy tylko 4 położone najbliżej bazy. Odnajdując je będziemy poznawali kolejne elementy układanki - miejsce położenia kolejnych punktów. Optymalny (teoretyczny) dystans maratonu to 300 km. Żeby nie otrzymać punktów karnych trasę warto pokonać w czasie poniżej 24 godzin.

Moje przedstartowe plany zakładają maksymalne wykorzystanie 24 godzinnego limitu czasu oraz pokonanie minimum 300 km. Wynik jest sprawą drugorzędną i trudno przewidywalną, chociaż liczę, że tak intensywna jazda pozwoli na odnalezienie znacznie większej ilości punktów niż w ubiegłym roku (11). Długo waham się nad wyborem ubioru i ilością płynów jakie powinienem zabrać na trasę. Ostatecznie w sakwie lądują polarowe rękawiczki oraz koszula termoaktywna (zajmująca mniej od polaru miejsca) zapewniająca komfort cieplny nawet w czasie zimowych wyjazdów. Po ubiegłorocznych kłopotach z uzupełnianiem płynów, w bidonach i sakwie wiozę 4 litry napojów.



Opóźniony start - 12:30. Podobnie jak przed rokiem dołącza do mnie Arek. Z czterech punktów, które mamy umieszczone na mapie wybieramy ten znajdujący się na południe od bazy. Poszukiwanie pierwszego punktu nie jest szczytem umiejętności orientacyjnych. Najpierw mylimy drogi, nie zauważamy zasypanych piaskiem nieużywanych torów kolejowych (nie tak je sobie wyobrażałem) i jedziemy drogą na zachód. Później skrupulatnie odmierzając odległości jedziemy drogą dorysowaną na mapie przez organizatora. Niby wszystko się zgadza - zakręt w lewo - zakręt w prawo - skrzyżowanie dróg. Wszystko się zgadza poza jednym drobnym szczegółem za żadnym z drzew nie znajdujemy punktu kontrolnego. Jedynym sukcesem jest napotkanie Uli, Kamili i innych zawodników nieco zdezorientowanych, podobnie jak my. Połączone siły pozwalają sprawnie namierzyć punkt kilkadziesiąt metrów od miejsca początkowych poszukiwań - PK19 - skrzyżowanie dróg, drzewo na N (13:43). Zaznaczone na mapie jeziorko które powinno stanowić pewny punkt odniesienia skryte jest gdzieś nieopodal w leśnej gęstwinie.

Daleka od ideału forma Arka umożliwia realizację przedstartowych planów. Jedziemy spokojnym, wycieczkowym tempem. Nikt nie podkręca nawet na prostych odcinkach asfaltowych dróg. W miarę możliwości unikam siłowego pokonywania piaszczystych, leśnych dróg. Mijam piachy jadąc poboczem drogi lub - jeżeli jest to możliwe - lasem. Gdy to się nie udaje prowadzę rower. W ten sposób tracę cenne minuty ale wiem, że każdy kilometr pokonanego teraz piasku przypomni o sobie za 50, 100 czy 200 km.

Pocieszamy się, że to najgorszy punkt na trasie a dalej będzie już tylko lepiej. Ruszamy na jeden z kolejnych odkrytych właśnie punktów kontrolnych. Kierunek ten sam południe. Prawidłowość wyboru sposobu zaliczania trasy potwierdza fakt, że w ten sam sposób pojadą najlepsi. Na kilku początkowych punktach spotykamy zwycięzcę tegorocznej imprezy Pawła. Później nieustannie będziemy mijać się z kolejnymi uczestnikami rajdu, którzy staną na pudle - Grzesia i Michała.



Dokładnie odmierzamy odległość na niebieskim szlaku i zjeżdżamy na skraj lasu. Potrzeba dużej wyobraźni by w metrowej wysokości wale ziemnym rozpoznać PK5 - zakręt nasypu, drzewo na SW (14:43). Sprawny przejazd przez miejscowość Krzyż, Pęckowo, precyzyjne namierzanie i bezproblemowe odnalezienie odpowiedniego drzewa. PK8 - początek żlebu (15:33). Punkt zaliczony od pierwszego najazdu. W zupełne osłupienie wprawia tylko opis punktu - tu nie widać nawet niewielkiego zagłębienia. Jeżeli ktoś szukał żlebu jako stromego wcięcia w stoku górskim mógł się mocno rozczarować. Nie po raz pierwszy i ostatni na tej imprezie głęboko westchnę - nie tak to sobie wyobrażałem.

Wjeżdżamy w "górzystą" część Kotliny Gorzowskiej. Przed nami krajobraz z dziesiątkami wysokich piaszczystych pagórków porośniętych rzadkim sosnowym lasem. Dojazd przecinkami to nieustanna huśtawka - góra-dół-góra-dół. Na leśnych drogach tony piasku, porośniętymi mchem przecinkami zwykle daje się jechać. Nieodzownym i non stop wykorzystywanym elementem wyposażenia (poza kompasem) pozostaje linijka. Przerażająco wygląda, dla mnie, gęstwina poziomic. By po raz kolejny nie stracić czasu na długich poszukiwaniach, wyglądający na "trudny" punkt zaatakujemy od wschodniej przecinki położonej najbliżej wzniesienia . Pod wyjątkowe strome, piaszczyste wzniesienie wdrapujemy się zostawiając rowery u podnóża wzniesienia. PK18 - szczyt góry (16:47).

Kolejny na trasie PK2 znajduje się w odległości zaledwie 10 km jazdy prostą przecinką. Dlaczego prawdopodobnie nikt nie korzysta z tej oczywistej i najkrótszej drogi robiąc długi objazd, nie muszę chyba tłumaczyć? Zjeżdżamy najkrótszą drogą do kuszącej grubą czerwoną kreską drogi. Czerwień czerwieni nie równa, asfalt jest ale nawierzchnia nie ma nic wspólnego z równą asfaltową drogą. Nie jest źle, trzęsie potężnie ale jest zupełnie płasko. Zjeżdżając w las porównujemy odległość na mapie z tą w terenie. Wątpliwości, co do poprawności wyboru jednej z licznych przecinek rozwiewa nadjeżdżający z przeciwnej strony Paweł. Ostrzega przed wyjątkowo zjadliwymi piaskami. Nie jest tak źle, większość udaje się ominąć jadąc obok piaskowej drogi. Dokładne odmierzanie odległości i tajemniczy opis: PK2 - początek skarpy wykopu, drzewo na E. Tylko który z widocznych elementów krajobrazu pasuje do tego opisu i gdzie jest jego początek. Szybko, chociaż dość przypadkowo odnajdujemy właściwe drzewo (17:51). Bez problemu namierzamy kolejny łatwiejszy punkt na trasie. Tu wszystko jest dokładnie tak jak na mapie. PK11 - skraj jeziora, drzewo na NE (18:47).



Powoli odkrywają się kolejne i kolejne elementy układanki - mapa staje się jakby coraz bardziej kompletna. Czasami udaje się przewidzieć intencje budowniczego trasy, czasami kolejny punkt pojawia się w zupełnie nieoczekiwanej części mapy. Zaskakuje brak tak typowych dla Wigora punktów w narożnikach map. Trasę przejazdu korygujemy na bieżąco z napływem kolejnych informacji.

Jeden z ostatnich otwartych sklepów na trasie, czas na uzupełnienie zapasów i kilkuminutowy postój. Do 4 litrów płynów zabranych na trasę dochodzi kolejna 1,5 litrowa butelka, zawartość której przelewam do opustoszałych bidonów.

Doskonale pamiętam, gdy rok wcześniej poległem z braku napojów. Teraz przed nami poszukiwanie jakiegoś pomnika w środku lasu. Chociaż mapa nie wygląda zachęcająco to asfaltowa droga doprowadza nas do zamku. Tu kilka oznaczonych szlaków turystycznych i mapka orientacyjna. Bez problemu docieramy do nagrobka hrabiego. PK14 - pomnik, drzewo na SE (20:15). Tu popas kończą Grześ z Michałem. Razem zastanawiamy się nad dalszą jazdą. Konkretnie nad pytaniem co zrobić z bardzo niewygodnym do zaliczenia, położonym po tej (południowej) stronie Noteci PK13? Nie psując nam dobrej zabawy z poszukiwaniem odpowiedniego drzewa odjeżdżają podobnie jak chwilę później my w kierunku położonego na północy PK3.

Przed nami ostatnie dwa punkty, które da się zaliczyć jeszcze w ciągu dnia. Przejazd przez Czarnków obok jedynego państwowego jeszcze browaru. Kilkaset metrów dreptania wzdłuż zamkniętej linii kolejowej i ulubione w tym roku słowo budowniczego trasy - skarpa. PK3 - początek skarpy wykopu, drzewo na N (20:54). Droga powrotna do Czarnkowa, most na Noteci. Dojazd i namierzenie kolejnego punkt również w zasadzie bezproblemowe. PK6 - skrzyżowanie przecinek, drzewo na SW (21:47). Powoli zaczyna się ściemniać.

Zgodnie z wcześniejszymi założeniami wrócimy na pozostawiony na przeciwnej stronie Noteci PK13. W linii prostej to niewiele ponad 10 km. Zgodnie z wytycznymi punkt możemy jednak zaliczyć jedynie od południowej strony. Przed nami długi 30 km asfaltowy objazd przez Wieleń. Chociaż to daleka droga, szkoda odpuszczać punktu, którego zaliczenie nawet w nocy wydaje się łatwe. Temperatura systematycznie obniża się. Zakładam polarowe rękawiczki, pod rowerową i flanelową koszulę idzie koszula termoaktywna. To wyposażenie zapewni komfort cieplny na znaczną część nocy.

Opuszczamy asfalt. Nad Noteć jedziemy widoczną na mapie drogą przez łąki. Droga staje się coraz bardziej niewidoczna. Wreszcie pozostają jedynie odciśnięte w trawie ślady rolniczego sprzętu. Z trudem śledzimy ich przebieg. Narasta szum pokonującej przeszkodę rzeki. Tam znajduje się cel naszej jazdy. Mamy szczęście nie jesteśmy pierwsi, ostatni odcinek jedziemy po śladach odciśniętych w wilgotnej trawie rowerowych kół. Na kolejnym już punkcie będziemy chwilę po naszych konkurentach. Punkt opuszczają Grześ i Michał. Jeszcze tylko pokonanie rowu z wodą (poświęcam na to jedną nogę) i zaliczamy PK13 - jaz (23:43).

Po 11 godzinach jazdy mamy zaliczone 10 punktów, w nogach swój ślad odciska 160 km pokonanych na trudnej, piaszczystej i pagórkowatej trasie. Do zamknięcia trasy pozostaje prawie 13 godzin a do odnalezienia kolejnych 10 punktów. Mój dotychczasowy słabnący coraz bardziej partner (a raczej jego organizm) odmawia dalszej współpracy. Zjedzie wolno do bazy z zamiarem odpoczynku i kontynuowania maratonu. Zakończy swój udział w imprezie z dotychczasowym dorobkiem punktowym.

W najtrudniejszym nocnym okresie pozostaję sam, z trudnymi do odnalezienia nawet podczas dnia punktami. Na początek leśne wygięte w podkowę jeziorko. Na mapie przysłowiowa "biała plama" - najbliższa zaznaczona na mapie droga w odległości ok. 500m. Już się pewnie domyślacie, że punkt znajduje się na samym koniuszku utworzonego w tej sposób i zarośniętego lasem cypelka. Atakuję od zewnętrznej północnej strony jeziora. Po zaznaczonym na mapie szlaku turystycznym nie ma śladu. Inne dziwne ślady na drzewach zamiast w kierunku cypelka sprowadzają mnie na przeciwną stronę jeziora. Mijam groblę i okrążam jeziorko od południa przedzierając się przez dziki, miejscami gęsty las. Nieoczekiwanie uczucie ulgi, nieopodal, pojawiają się białe punkciki rowerowych czołówek. Spotkanie z Ulą i Kamilą - może nie na wagę życia ale na wagę 1 stosunkowo szybko zaliczonego punktu. PK10 - cypel (1:51).

Chociaż z kolejnym punktem nie idzie już tak łatwo (właściwie to w ogóle nie idzie i po 2 godzinach rezygnuję z poszukiwań) ustanawiam swój rekord zaliczając w ciągu grassorowej nocy aż(!!!) 2 punkty kontrolne.

Dojazd przez Dzierżążno. Przejazd przez zamglone łąki. Skraj lasu i zaczyna się długotrwała zabawa. Z trudem i bez powodzenia próbuję rozeznać się w istniejących i nieistniejących na mapie drogach. Z jednej z przecinek nadjeżdża Robert z Asią. Dowiaduję się, że punkt znajduje się przy tej przecince. Gdzieś na drugiej czy trzeciej górce w odległości bodajże 970 m. Czy można dostać bardziej czytelną instrukcję? Zadanie odnalezienia nawet dobrze ukrytego drzewa i punktu wydaje się trywialne. Zmęczenie i nieprzespana noc robi swoje. Informacja nie dociera do mnie a może nie wierzę w to co usłyszałem. Rezygnuję po sprawdzeniu kilku drzew. Zjeżdżam ponownie nad łąki by zdobyć jakiś punkt odniesienia. Teraz razem z Krzyśkiem i jego znajomymi ponownie ruszamy na poszukiwania. Zwiedzamy kilka górek, próbujemy jedną, drugą przecinkę. Jeździmy bez wyraźnej koncepcji, wszystko się przedłuża, wreszcie odpuszczam i jadę dalej. PK1 - szczyt góry - niezliczony

Kończy się krótka czerwcowa noc. Nadchodzi nieuchronny poranny kryzys - nie dająca się opanować senność. Kiedy dwukrotnie szarpnięcie budzi mnie z rowerowej drzemki (jeszcze w pozycji pionowej i jeszcze na środku drogi) nie ryzykuję dalej, zjeżdżam na najbliższy przystanek PKS-u. Sprawdzoną metodą przez kilka (kilkanaście) minut drzemię oparty o rowerowy bagażnik. Z drzemki budzi mnie kolejny przejeżdżający samochód. Kryzys bezpowrotnie minął, mogę jechać dalej.

Krótko przed świtem temperatura osiąga minimum kilku stopni powyżej zera. Zakładam cienką kurtkę p-deszcz. Na szybkich asfaltowych droga i na wilgotnych podmokłych terenach zbliżam się do granicy wytrzymałości. Nawet o kilkuminutowym postoju mogę jak na razie tylko pomarzyć.

Po krótkim rekonesansie odpuszczam kolejny punkt na wzgórzach do których nie prowadzi na mapie żadna droga. Nie tak to sobie wyobrażałem. PK17 - szczyt górki przy przecince, drzewo na N - niezaliczony. Zaczynam się zachowywać jak bezmyślny uczestnik maratonów MTB. Mam siły by pokonać jeszcze nawet kilkadziesiąt kilometrów. Nie potrafię jednak odczytać i zinterpretować informacji z posiadanej mapy. W tym stanie przebrnięcie przez zawiłości śmiejowych punktów przekracza moje możliwości.

Jadę na tym razem "pewny" punkt na skrzyżowaniu dróg. Tu żadnych wątpliwości nie powinno być. Skrupulatnie odmierzam 2 km od szosy. Za przepustem skręcam w prawo. Po 900 m znajduję zaznaczone na mapie skrzyżowanie dróg. Bezskutecznie sprawdzam wszystkie drzewa w najbliższej okolicy. Z nadzieją dzwonię do Daniela, który potwierdza położenie punkt na SW a właściwie na wschód od skrzyżowania. O więcej nie wypada się pytać.

Trzy nie odnalezione punkty to brak kolejnych elementów mojej układanki. - nie wiem i nie mam możliwości by w inny sposób dowiedzieć się gdzie znajdują się kolejne punkty na północy mapy. Bez większego przekonania postanawiam poczekać na przyjazd kolejnego uczestnika (a jeżeli nie przyjedzie?). Próbuję atakować punkt od przeciwnej strony (niestety zaznaczonej na mapie drogi nie ma już w terenie). Wreszcie nadjeżdża pomoc w postaci kolejnego uczestnika. Bezskutecznie powtarzamy moje wcześniejsze poszukiwania. Dokładne spojrzenie na mapę potwierdza - to nie jest szukane skrzyżowanie. Niepozorną ukoœnie odchodzšcš drogę (więc i skrzyżowanie) odkrywamy zaledwie 50 metrów dalej. Dlaczego wcześniej nie zwróciłem na to uwagi? PK7 - skrzyżowanie dróg, drzewo na SW (9:45). Od zaliczenia ostatniego punktu minęło 8 godzin!!!

Do zakończenia pozostaje 2 godz. 45 min. Spróbuję zaatakować jeszcze jeden punkt. Rozpoczyna się walka z czasem. Po raz pierwszy daję z siebie wszystko. Perspektywa powrotu pod wiatr sprawia, że pobieżnie tylko przeszukuje okolice punktu, w nadziei na ślady pozostawione przez poprzedników. Nie tak to sobie wyobrażałem. Zostawiając sobie duży margines bezpieczeństwa wracam do bazy. Próbuję pomóc zbiegającemu do bazy Przemkowi - złapał gumę, jednak nie udaje nam się znaleźć miejsca przebicia dętki.

Po pokonaniu 306 km, w ciągu niemal 24 godzin zdobywam 12 PK. Plany przedstartowe zrealizowane, chociaż zdecydowanie brakło skuteczności w drugiej części rajdu (2 PK w ciągu 13 godzin). Ze zdziwieniem przyjmuję do wiadomości, że taki wynik wystarcza do zajęcia 5 pozycji.

Bez odpowiedzi pozostaje pytanie ile jeszcze startów w Grassorze i Nocnej Masakrze potrzeba by zrozumieć poczucie humoru budowniczego trasy w wyborze i opisie punktów kontrolnych. Skoro najlepsi radzą sobie z zaliczaniem punktów bez większych problemów może wystarczy tylko lepsza orientacja w terenie i koncentracja na trasie.

Statystyka:

Dystans: 306,1 km
Czas trasy: 23 godz. 37 min.
Czas jazdy: 19 godz. 04 min.
Odpoczynki, postoje: 4 godz. 33 min.
Prędkość śr.: 16,04 km/godz.
Prędkość max.: 48,1 km/godz.
Miejsce - 5


Punkt - godzina - czas od startu - czas od poprzedniego punktu

Start -12:30 - 0 - 0
1. PK19 - 13:43 - 1:13 - 1:13
2. PK5 - 14:43 - 2:13 - 1:00
3. PK8 - 15:33 - 3:03 - 0:50
4. PK18 - 16:47 - 4:17 - 1:14
5. PK2 - 17:51 - 5:21 - 1:04
6. PK11 - 18:47 - 6:17 - 0:56
7. PK14 - 20:15 - 7:45 - 1:28
8. PK3 - 20:54 - 8:24 - 0:39
9. PK6 - 21:57 - 9:27 - 1:03
10. PK13 - 23:43 - 11:13 - 1:46
11. PK10 - 1:51 - 13:21 - 2:08
12. PK7 - 9:45 - 21:15 - 7:54
META - 12:07 - 23:37 - 2:22

Osoby wymienione w relacji:

Wigor - Daniel Śmieja (organizator)

Paweł - Paweł Brudło
Grześ - Grzegorz Liszka
Michał - Michał Nowaczyk
Asia i Robert - Asia i Robert Stanek
Ula - Urszula Wojciechowska
Kamila - Kamila Truszkowska
Arek - Arkadiusz Jaskuła
Krzysztof - Krzysztof Świetlik
Przemek - Przymysław Baster

mapy trasy na stronie maratonu



Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: kwiki@poczta.onet.pl


powrót