Dla przyjemności (nie dla wyniku)


XX DŁUGODYSTANSOWY RAJD na ORIENTACJĘ - DYMnO 2018
Stoczek (k.Małkini), 1 czerwca 2019 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót


Wszystko zaczyna się jeszcze na początku roku. Wtedy planuję, w których imprezach wsiąść udział, które pominąć. Wkrótce pojawia się poważny konflikt interesów. Dwie interesujące mnie imprezy w tym samym terminie. Obok szosowego Maratonu Podróżnika pojawia się orientacyjne Dymno. Kolizja terminu jest ale nawet chwilę nie zastanawiam się nad decyzją. Z wielkim żalem odpuszczam sobie 500 km rowerowania po drogach Mazowsza. Taką trasę mogę sobie zaplanować i zrealizować sam. Trasy na orientację jakie tworzy Leszek są niepowtarzalne.

Kiedy pojawia się regulamin zawodów czuję się lekko rozczarowany. Niepokój budzi elektroniczne zaliczanie punktów. To kojarzy mi się ze stworzonym przez Wigora systemem wymuszającym korzystanie ze smartfonów, czyli z urządzenia którego nie posiadam. Wycofać się nie zamierzam. Pojadę turystycznie, czyli będę szukał punktów bez możliwości ich zaliczania. By wyjazd nie był do końca bez sensu, dzień przed (dojazd do bazy) i dzień po (powrót) przeznaczę na zaliczenie licznych brakujących mi na tym obszarze gmin.


fot. org.


Tuż przed samym wyjazdem zaglądam na stronę organizatora. Komunikat startowy wszystko wyjaśnia i wszystko zmienia. Punkty będzie można zaliczać przy pomocy systemu całkowicie dostarczonego przez orga. Mój świat staje do góry nogami, a właściwie wraca do właściwej pozycji. Nie czas na zmianę planów. Bilet już kupiony, więc realizuję wcześniejsze plany. Dojazd (150 km) i powrót (120 km) wzbogaca moje konto na zaliczgmine.pl o kolejne 21 pozycji.

Wczesna pobudka, przygotowania, rozdanie map. To już chyba tradycja Dymna, że po odprawie otrzymujemy cały plik map (8 szt.) o różnej wielkości i o różnej skali . Tym razem jest to główna mapa 1:50:000 (w trzech częściach - 2xA3+1xA4), rozświetlenia punktów (3 arkusze A4 - zwykle w skali 1:25:000), zadanie specjalne (fotka satelitarna i mapka z rzeźbą terenu o nieokreślonej skali). Szczęśliwie (lubię je gubić) opisy punktów kontrolnych znajdują się na jednej z części głównej mapy. Zamiast karty startowej mam na przegubie urządzenie wielkości zegarka. Dla pewności przed zgubieniem dodatkowo zabezpieczam je zipem. Podobnie jak większość startujących przyjmuję pozycję orientalisty przygotowującego się do startu.


fot.W.Pawelczyk


Szybko udaje mi się dopasować 3 części mapy. Sprawnie wyznaczam kolejność zaliczania wszystkich 37 punktów kontrolnych. Gdzieś pomiędzy leżącymi na południu punktami trzeba będzie zahaczyć o zadanie specjalne (ZS), ale to już zadanie na drugą część dnia i wtedy się nim zajmę. Umieszczam otrzymane kartki w mapniku i jestem gotowy do startu. Kiedy pada taka komenda jako pierwszy ruszam na trasę. Jeżeli gdzieś mam być pierwszy to dzisiaj jedyna taka okazja.

Zaczynam od punktu położonego na północ od bazy. Jadę asfaltową drogą. Do punktu dotrę od przeciwnej strony. Miękka, porośnięta trawą droga na granicy lasu i łąk. Jestem dokładnie w miejscu widocznym na mapie. Trójstyk las-łąka- rzeka. Opis? - róg granicy kultur. Na najbliższym drzewie charakterystyczny biało-czerwony pasek oznaczający punkt. Nie ma natomiast nawet śladu po lampionie. Zginął? Zagłębiam się w porośniętym roślinnością lesie. Na przeciwległym brzegu rzeki pojawia się Jarek z Krzyśkiem. To oni po przeprawie przez rzekę odnajdują lampion. To prawie 100 metrów dalej od miejsca zaznaczonego na mapie. Nie po raz pierwszy mylę opisy punktów ale to nie zmienia faktu, że lampion lub znacznik punktu był źle umieszczony. PK56 (3 punkty przeliczeniowe) - zakole rzeki (23:16 czas od startu, 6,5 km od startu).

Żeby dostać się do kolejnego punktu najkrótszym wariantem musiałbym pokonać pas porośniętego bujną roślinnością i być może podmokłego lasu. Po kilku metrach wycofuję się. Trzeba znaleźć najbliższą drogę/przecinkę i objechać niemożliwy do pokonania teren. Z przeciwnej strony nadjeżdża Piotr Buciak. Jak się okaże na mecie zwycięzca zawodów, który znokautował swoim wynikiem pozostałych uczestników.

Będąc już na głównej drodze przez las odmierzam odległość dzielącą mnie od punktu. Może źle zmierzyłem odległość a może odmierzyłem się od niewłaściwej przecinki. Faktem jest, że na poszukiwaniu punktu spędzam dużo czasu. Razem z napotkanym bikerem kilkukrotnie przeszukujemy niewielkie podłużne wzniesienie. Bez skutku. Tu punktu nie znajdę. Kiedy próbuję odnaleźć swoje miejsce na mapie, nadjeżdża Piotrek Banaszkiewicz. Instrukcja obsługi punktu jest na tyle szczegółowa, że bez trudu trafiam do celu. Kolejne wzniesienie znajduje się zaledwie kilkaset metrów dalej. PK34 (2) - szczyt grzbietu (1:11:25, 48:09 czas od poprzedniego punktu, 12.5 km).

Wybieram wygodny objazd. Długa leśna droga i asfalty zastępują kluczenie po leśnych ścieżkach. Nie do końca zastępują. Końcówka to rzeźbienie w terenie na nieużywanych krętych leśnych dróżkach. Pierwszy strzał nieudany. Z przeciwnej stronie nadjeżdża Piotrek. Wracam. Odnajduję pominięte rozdroże. Na końcu ścieżki widzę Piotra. Punkt znajduje się kilkanaście metrów dalej. PK55 (3) - róg polany (1:43:08, 31:43 21,5 km).

Do odległego ok. 2 km na wschód punktu prowadzą na mapie wyraźne kreski. Tędy właśnie zamierzam jechać. Czy droga jest przejezdna nie muszę sprawdzać osobiście. Spotykam wycofującego się z tego wariantu Piotra. Na przeszkodzie stanęły zarośnięte podmokłe tereny. To oznacza kolejny objazd od północy. Z niepokojem patrzę na miejsce, w którym powinienem znaleźć punkt. Kiedy nie ma pewności (a na Dymnie często się to zdarza) pozostaje dokładne odmierzanie odległości. Skręcam w jedną z licznych w tym miejscu przecinek. Chociaż sądząc z pokonanej odległości powinienem się tego spodziewać, zaskakuje mnie widok biało-czerwonego lampionu. Tylko gdzie ta granica kultur? PK54 (2) - róg granicy kultur (1:58:50, 15:42, 24,5).

Od dłuższego czasu spoglądam na umieszczony zupełnie nie po drodze, bo w rogu mapy czerwony trójkąt. Wreszcie zatrybiam, przecież to tylko jeden fragment mapy. Dalej na wschód na drugim arkuszu są kolejne punkty i można je zaliczyć w zupełnie sensownej kolejności. Przede mną długa asfaltowa droga przez wioskę. Równie długa droga przez las. Tu nie można liczyć na intuicję trzeba dokładnie odmierzać odległość. Skręcam w jedną, tę właściwą krętą dróżkę. W wyznaczonej odległości zatrzymuję się. Ok. 150 metrów obok tej drogi powinien znajdować się punkt. Z niepokojem ruszam w poprzek sosnowego lasu. Gdzie jest poszukiwane zagłębienie? Nie liczę na szybki sukces. A jednak. Mam farta, a może szczęściu trzeba pomagać? Na skraju starego i nowego lasu czyli (w żargonie orientalistów) na granicy kultur znajduję głęboki dół. Porośnięty krzakami i drzewkami widoczny jest dopiero z najbliższej odległości. PK52 (3) - dół głęboki (2:25:32, 26:42, 32).

Mojego farta ciąg dalszy. Wracam do leśnej drogi. Kiedy słyszę kolejną dzisiaj czepiającą się koła gałązkę zatrzymuję się. Widzę przerzutkę niemal zawijającą się wokół trybu. Wystarczyłby nawet niewielki ruch korbą, bym urwał kolejny w ciągu tygodnia (ostatnio na Orientakcji) hak. Wyciągam niewielki kołek blokujący ruch jednego z kółek przerzutki. Pokłady mojego szczęścia są nie do przecenienia. W sakwie nie mam kolejnego zapasowego haka. Moja przygoda z Dymno mogłaby się zakończyć właśnie w tym momencie po zaliczeniu zaledwie 5 punktów.

Ciągle obawiam się po budowniczym trasy wszystkiego najgorszego. Nie tym razem. Prosty układ asfaltowych i leśnych dróg doprowadza mnie do widocznego z daleka, w przejrzystym sosnowym lesie, wysokiego wzniesienia. Mógłbym zdobywać wzniesienie pieszo. Dla pewności, że znajdę się we właściwym miejscu targam rower ze sobą i tak będzie już na każdym (prawie każdym) punkcie. PK53 (2) - zagłębienie na szczycie (2:54:28, 28:56, 39).

Po prawie oczywistym punkcie przychodzi to czego najbardziej nie lubię. Rozświetlenie okolic punktu kontrolnego w postaci zdjęcia satelitarnego czyli tzw. ortofotomapa. Droga w postaci cienkiej przerywanej linii na dawno nieaktualizowanej mapie też wzbudza niepokój. Pozostaje precyzyjne odmierzenie odległości, kontrola kierunku jazdy i mijanych skrzyżowań. Zatrzymuję się w miejscu wskazanym przez licznik. Jadę do przodu, cofam się. Patrzę na każdą zmianę kierunku drogi. Poszukuję jakichkolwiek szczegółów pozwalających potwierdzić moje miejsce na mapie. Na długim odcinku wzdłuż drogi którą tu przyjechałem, rośnie zwarty młodnik. Gdzie w takim razie znajdują się przecinki widoczne zarówno na mapie jak i rozświetleniu? Może nie dochodzą do pobocza drogi?




Zagłębiam się w lesie w miejscu, w którym powinienem znaleźć przecinkę prowadzącą do punktu. Przedzieram przez miejscami bardzo gęsty młodnik. Wreszcie jest druga równoległa droga. Co ona tutaj robi? Dłuższą chwilę wracam do rzeczywistości. Zgadzają się zakręty drogi. Są prowadzące na północ przecinki. Wybieram tą odchodzącą w miejscu prostego fragmentu drogi. Pewności nie ma ale powinna doprowadzić mnie do punktu. Może mi się wydaje ale na podłożu znajdują się jakieś pojedyncze ślady. Niewielka pozbawiona drzew wyrwa w lesie. W najbardziej oddalonym miejscu odnajduję lampion. Moja radość nie ma granic. Dla takich właśnie punktów warto przyjechać na Dymno. Ja bawię się tu doskonale. PK63 (3) - róg polany, wysokie drzewo (3:28:34, 34:06, 44,5). Mogę się mylić ale wygląda, że organizator celowo mnie wpuścił w maliny (a właściwie w młodnik) wymazując z mapy rozwidlenie leśnych dróg. A może te podejrzenia są bezpodstawne i droga zmieniła swój przebieg w stosunku do mocno nieaktualnej mapy. Ciekawe czy tylko ja dałem się nabrać.

Mijam ukryte w lesie miejsce pamięci obozu Treblinka. Punkt znajdujący się powyżej tego miejsca na mapie nie wygląda zachęcająco. Znajduje się dokładnie pośrodku "niczego". Na rozświetleniu wygląda to niewiele lepiej. Zaznaczone dróżki nie istnieją. Są inne, których nie mam na załączonej mapce. Nie pozostaje nic innego jak wierzyć we wskazania linijki. Wybieram jedną z niewyraźnych przecinek. Prowadzę rower wydłuż niedawnej wycinki. Gdy się da - jadę. Jeżeli jestem na właściwej ścieżce, na jej końcu odnajdę lampion. Lampionu nie ma. Jest za to prostopadła droga nie zaznaczona na żadnej z map. Jadę na zachód na skraj lasu. Zniechęcony zawracam w przeciwnym kierunku. Przecież nie muszę zaliczyć wszystkich punktów. Mam szczęście. Trzeba budowniczemu przyznać, że jeżeli jesteśmy we właściwym miejscu, lampion nie jest ukryty i czasami widoczny nawet z dalszej odległości. Zaskakuje mnie widok czerwieni na drzewie obok drogi. Jest nieopodal miejsca, w którym po raz pierwszy tu wyjechałem. Nie sposób opisać uczucia satysfakcji ze znalezienia punktu, z którego poszukiwań już się zrezygnowało. Nie będę się upierał, że punkt znajdował się na końcu drogi. PK64 (2) - koniec drogi (3:59:39, 31,05, 50). Właśnie minęła godz.10.




Wracam na tereny obozu. Ruszam wzdłuż krawędzi wielkiej żwirowni w której pracowali więźniowie. Skręcam w las. Droga kończy się na skraju łąki. Rezygnuję z przebijania się po trawie do właściwej drogi. Wybieram równoległą z nadzieją, że "jakoś-to-będzie". Pozornie punkt jest dostępny z obu stron. Pozornie. Skręcam we właściwym kierunku, skręcam jeszcze raz i po chwili wiem tylko tyle, że nie wiem w którym miejscu mapy się znajduję. Widok budynków położonej poniżej grzbietu miejsowości przywraca mnie do rzeczywistości. Wiecie już co robię? Mierzę odległość na mapie. Kontroluję wskazania licznika. Piaszczysta droga, więc dodatkowym ułatwieniem są ślady kół poprzedników. Po łagodnym zboczu przedzieram się przez las w kierunku PK65 (2) - górka (4:30:54, 31,15, 56).




Długa upierdliwa droga przez las. Pojawiają się coraz trudniej przejezdne pokłady piachu. Wznoszące się coraz bardziej w górę słońce dokłada swoje trzy grosze. Zjeżdżam do asfaltowej drogi by zaatakować punkt od południa. Zaznaczona ciągłą linia a więc teoretycznie główna leśna droga rozczarowuje. Z trudem pokonuję piachy, wreszcie prowadzę rower. Wartościowy punkt w środku lasu. Ułatwienia w postaci mapki z rzeźbą terenu w nietypowej skali 1:15.000 to wystarczające powody by wzbudzić we mnie co najmniej wielki niepokój. Koncentruję się na kierunkach i odległościach. Nie taki diabeł straszny. Lampion odnajduję w drugim mijanym zagłębieniu. Faktem pozostaje, że całość zajmuje mi dość dużo czasu. PK62 (4) - głęboki dół (5:12:36, 41:42, 62 km).

Korzystając z przypadkowych leśnych dróg staram się ominąć te nieprzejezdne, pokryte warstwą sypkiego piachu. Opuszczam las i przez chwilę czuję się zdeorientowany. Czy aby na pewno jestem we właściwym miejscu? Zaznaczona na czerwono czyli teoretycznie asfaltowa droga okazuje się zwykłą i to nie najlepszą szutrówką. Akurat ta droga nie jest mi teraz do szczęścia potrzebna ale jej brak jest niepokojący. Przede mną kolejny punkt w środku lasu a właściwie na jego skraju odległym od drogi o niemal 200 metrów. Cóż, dzisiaj takie niespodzianki przestały już dziwić. By szukać punktu w odpowiedniej odległości od drogi, przedzieram się przez las razem z rowerem. Pieszo nie byłbym w stanie prawidłowo ocenić odległości. Pomiary są dokładne bo wychodzę prosto na drzewo z lampionem. PK47 (2) - róg granicy kultur (5:43:48, 31;12, 68,5).




Jadę w kierunku pobliskiego punktu. Tego, że jest to kolejny punkt w środku lasu, że po raz kolejny muszę się dokładnie odmierzyć i tego, że znowu muszę przedzierać się z rowerem przez las nie muszę już chyba wspominać. Jest też pozytywny przekaz. Kiedy już jestem w pobliżu właściwego miejsca, lampion widoczny jest z oddali. PK43 (2) - szczyt (6:01:28, 17:14, 72). Właśnie minęła godz.12. Jest ciepło. Będzie jeszcze cieplej.

Prosta leśna droga prowadzi mnie do mostu na Ugoszczy. Tu zamiast najkrótszą ścieżką przez wycinkę, której nie zauważam, jadę niewiele dłuższą drogą. Przecinka w którą skręcam i która prowadzi prosto w kierunku rzeki kończy się kilkadziesiąt metrów przed celem. Jest dobrze. Coraz liczniej spotykani piechurzy wydeptali już dobrze widoczną ścieżkę. Przez chwilę rozmawiam z nieznanym (albo nierozpoznanym) piechurem. On mnie rozpoznaje i zaskakuje mówiąc na zakończenie rozmowy "zawsze czytam Pana relacje". Nie wiem czy cieszyć się czy nie. Czasami marzy mi się raczej by usłyszeć od znajomych: "po co to wszystko opisujesz - i tak nikt tego nie czyta". Majowy maraton pisarski był szczególnie ciężki. Trzy starty: Hawran, Liczyrzepa i Orientakcja i czas na spisanie wrażeń odpowiednio 4, 5 i 5 dni. Ścieżka prowadzi prosto do punktu ale granica lasu jest tu jakaś niewyraźna. PK40 (2) - granica lasu (6:28:18, 26,50, 77).

Dojazd do położonego blisko punktu nie jest wyzwaniem orientacyjnym. Można by go pokonać nie spoglądając na wskazania licznika. Jest ogrodzony fragment nowych nasadzeń. Tym razem punkt jest całkowicie pieszy. Drzewka rosną tak blisko siatki, że nie mam możliwości przecisnąć się tam razem z rowerem. Zresztą niby po co. Zostawiam rower i kilkadziesiąt metrów pokonuję pieszo. Z daleka widzę miejsce położenia punktu, bo znajduje się tam kilku piechurów. PK41 (2) - ogrodzenie (6:50:20, 22:02, 80).

Niepokój wzbudza widok kolejnego punktu. Na głównej mapie zielona plama, na rozświetleniu dziwnie zakręcająca droga. W realu jest lepiej niż przewidywałem. Droga sama doprowadza do celu. Punkt zaliczam "z biegu" nie myśląc i nie zatrzymując się na dłużej niż to było potrzebne. Do dzisiaj nie jestem w stanie odtworzyć z pamięci jak wyglądało miejsce, w którym punkt się znajdował. PK45 (3) - koniec szerokiego rowu (7:04:39, 14:19, 83).

W niewytłumaczalny sposób nie zauważam leżącego na wyznaczonej wcześniej trasie punktu (PK49 - karpa) na zachodzie mapy - być może był przykryty plikiem innych map. Szkoda, leżał pod drodze do innego punktu. Przede mną długi asfaltowy przejazd. Zjeżdżam na gruntową drogę. Na samym dnie starej, porośniętej teraz lasem żwirowni odnajduję lampion. PK50 (2) - podstawa skarpy (7:31:28, 27:12, 90). Pokonując niemal tą samą odległość mogłem zaliczyć 2 punkty, zaliczam tylko jeden.

Za mną 7 i pół godziny zmagań czyli półmetek 15 godzinnego limitu czasu. Zaliczyłem 16 z 37 punktów. Dalej będzie już tylko gorzej. Dużo gorzej. W zgodnej opinii startujących zawodników to trudniejsza część trasy. Jednak to tylko moje błędy wyeliminują mnie z walki o choćby przyzwoite miejsce.

Tajemniczo brzmiący "koniec rowu" w połączeniu z nieciekawie wyglądającą mapą wzmaga czujność. Nie do końca kontroluję odległość. Wracam do strumyka, który przed chwilą minąłem. To początek jazdy na pamięć. Spodziewałem się klasycznego mostka a nie przepustu (dreny) pod drogą. Czyżby małe ostrzeżenie przed tym co czeka mnie wkrótce. Idę wzdłuż strumienia, skręcam wzdłuż rowu. Kiedy zastanawiam się nad położeniem punktu, ten znajduje się sam w postaci widocznego z oddali lampionu. PK51 (3) - koniec rowu (7:55:55, 24:04, 93).

Mija godzina 14, zbliżają się najgorętsze popołudniowe godziny. Upał odbiera zdolność racjonalnego myślenia. Bez szczegółowej analizy mapy i określenia sposobu dotarcia do punktu jadę prosto na zachód. Droga na wprost kończy się na skraju głębokiego rowu. Przede mną obszerna polana pokrytą łąką, a może to jakieś mokradła. Nie mam szansy przedostać się na drugą stronę by sprawdzić. Skręcam na południe w coraz bardziej podmokłą, nieprzejezdną drogę. Gdzie ja jestem? Sam się sobie teraz dziwię, że udało mi się zgubić na drodze o długości niespełna 1 kilometra. No cóż droga którą jechałem była w znacznej części przykryta czerwoną podstawą trójkąta oznaczającego dopiero co zaliczony punkt. Nawet nie próbuję rozwiązać zagadki mojego położenia. Jadę na północ do asfaltowej drogi. Tam ustalę swoje miejsce na mapie i zaatakuję punkt od tamtej strony.




Niby wszystko idzie dobrze. Wystarczy dokładnie odmierzyć się, by podobnie jak do tej pory odnaleźć nawet punkt znajdujący się gdzieś w środku niczego. Gorąco pozbawia mnie koncentracji, zdolności do logicznego myślenia, konsekwencji w odmierzaniu przebytej odległości. Jadę na pamięć, na skróty, na "może-się-uda". Bo czymże można wytłumaczyć fakt, że widząc w dole jezioro na którego skraju znajduje się punkt, skręcam w las kilkadziesiąt a może kilkaset metrów dalej i jadę drogą prowadzącą w zupełnie innym kierunku? (PK46 - koniec rowu).

Omijam znajdujące się w lesie zabudowania. Wyjeżdżam na szeroki pas wcinających się w las pól uprawnych. Jestem na drodze prowadzącej wzdłuż granicy lasu po przeciwnej stronie pól. Niby wiem która to droga ale w którym jej miejscu się znajduję nie bardzo. Nawet nie myślę o trzecim podejściu do pozostawionego naprawdę blisko punktu. Skręcam w jedną z dwóch dróg (później okaże się, że w tę trzecią najbliższą) z myślą, że w trakcie jazdy zidentyfikuję gdzie jestem. Kiedy droga robi się coraz bardziej podmokła wycofuję się. Czuję się zagubiony. Nie potrafię zidentyfikować miejsca w którym jestem. Zdaje się, że wystarczyłoby połowę czasu przeznaczonego na jazdę wykorzystać na analizę mapy i efekt byłby wyraźnie lepszy. Wyjeżdżam z podmokłego terenu. Mam farta, na skrzyżowaniu dróg spotykam bikera startującego na krótszej trasie. Wydaje się nieco lepiej zorientowany.

Skręcamy w znajdującą się ponad wsią a prowadzącą w dobrym kierunku dróżkę. Kierunek może i dobry, droga też przejezdna. Niestety nieoczekiwanie kończy się. Łatwo się nie poddaję. Przedzieram się przez gęste zarośla. Przede mną pojawia się nie dający się pokonać rów z wodą. Zawracamy do drogi znajdującej się na drugim skraju wsi, by zaatakować punkt z jedynego słusznego kierunku czyli od południa. Zaskakuje widok wyjeżdżających z bocznej drogi rowerzystów. Droga, przecinka, ścieżka to za dużo powiedziane. Ledwie zarysowane w porośniętym niskimi krzewinkami terenie ślady kilku/kilkunastu orientalistów, którzy byli tu przed nami. Z lekkim wahaniem jedziemy po tych śladach. Jaka polana? Jaki róg polany? Nieważne, na napotkanym drzewie mamy punkt kontrolny. Określenia "niewyraźny" można by dzisiaj użyć przy opisie co drugiego punktu. PK67 (3) - niewyraźny róg granicy polany (9:36:35, 100:40, 108).

Towarzyszący mi zawodnik (bardziej poprawnie to ja mu towarzyszę) rusza do przodu by zdążyć przed upływem limitu czasu wyznaczonego dla krótszej trasy. Skupiając się na poszukiwaniu punktu i błądzeniu zapominam o jedzeniu i niewiele piję. Organizm zaczyna się buntować, wlokę się z szybkością nie pozwalającą utrzymać narzuconego tempa. Szybko uzupełniam braki, jednak na powrót do pełnej dyspozycji będę musiał jeszcze trochę poczekać.

Poste punkty się skończyły? Nie! Skończyła się moja dotychczasowa skuteczność. Lampionu poszukuję kilkaset metrów za wcześnie. Szybko odkrywam swój błąd i przenoszę się na sąsiedni grzbiet. PK81 (2) - szczyt górki (10:22:28, 45:53, 113).

Wjeżdżam na drogę krajową i z sąsiedniej miejscowości zjadę do położonego nad kanałem punktu. Chociaż na leśnej drodze pojawiają się ślady opon asekuruję się kontrolą odległości. Mam dosyć nieodnalezionych i przestrzelonych punktów. Ostatni zakręt drogi, zjeżdżam w dół i widzę najpiękniejszy (najbardziej fotogeniczny punkt). Drzewo zmyślnie nadgryzione przez bobra z wyraźnym zacięciem artystycznym. PK80 (2) - koniec drogi w kanale, obgryzione drzewo (10:58:39, 36:11, 119 km).




Przez Starowieś jadę w kierunku punktu położonego niedaleko ale na przeciwnym brzegu Liwca. Niespodzianka. Po widocznym na rozświetleniu mostku nie ma nawet najmniejszego śladu. Kierunek rzeki się zgadza więc chyba jestem w prawidłowym miejscu. No cóż. Pewnie informacja o braku mostka była podana podczas późnej odprawy. Ze względu na wczesną pobudkę zrezygnowałem z tego punktu imprezy. Dla tych którzy na odprawie nie byli, wszystkie istniejące mosty na rzece są oznaczone czerwonymi nawiasami ") (". Tego też podczas jazdy nie zauważam. Nie ma wyjścia muszę objechać rzekę przez najbliższy most. Jadę wzdłuż rzeki wzdłuż krętych, nie dających się zmierzyć dróżek. Przeszukuję napotkane zakole - bezskutecznie.

Jadę dalej do drogi, która z tej strony prowadziła do nieistniejącego dzisiaj mostku. Odmierzam się. Wracam do innego zakola. Ślady na trawie wskazują, że jestem w odpowiednim miejscu. Poszukiwania jednak nie dają rezultatu. Zrezygnowany wracam do pozostawionego roweru. Czy może być piękniejszy widok? Nad zakole nadjeżdżają najlepsi orientaliści Krzysiek, Jarek i Bronek. Teraz zaliczenie punktu to tylko formalność. PK82 (4) - zakole Liwca, od południa (12:11:25, 72:46, 131). Od Bronka pożyczam zagubiony fragment mapki Zadania Specjalnego. Mam drugi ale tylko oba pozwalają zidentyfikować "podwójne" punkty kontrolne.

Prosty przejazd w okolice punktu. Jeden przeoczony zakręt drogi powoduje, że przez chwilę bezradnie krążę po łące. Wreszcie wracam do miejsca, w którym niewyraźne ślady skręcają w las. Odnajduję zakręt prawie suchego PK83 (2) - zakręt strumienia (12:44:01, 32,16).

Przede mną ostatnia (na więcej braknie czasu), najważniejsza, a dla mnie najbardziej niewygodna część dzisiejszego rajdu - Zadanie Specjalne (ZS). Tu można najwięcej stracić lub zyskać, zaliczając (lub nie) znajdujące się na dodatkowych mapkach punkty. Dla "ułatwienia" niektóre (te same) punkty zaznaczone są jednocześnie na dwóch mapkach (ortofotomapie i mapie z rzeźbą terenu - jedna z nich odwrócona jest do góry nogami) i należy je zaliczyć dwókrotnie. Inne na mapie leżą blisko siebie, w terenie są dwoma odrębnymi położonymi blisko siebie punktami.

Pierwsza trudność to znalezienie punktu wspólnego mapy głównej i mapki ZS o nieznanej skali. Udaje się. Z miejscowości Jaczew ruszam na północ. Z bocznej drogi wyjeżdża znajomy biker. Jestem zdziwiony, a po chwili namysłu pytam czy w tym kierunku szukać punkt H. Otrzymuję potwierdzenie. Z trudem jadę omijając piaszczysty środek drogi. Pokonuje bród niewielkiego strumyka. Spoglądam na rzeźbę terenu i wracam do punktu położonego tuż nad rzeką. To jest podwójny, umieszczony na obu mapkach punkt. Przy pomocy systemu elektronicznego zaliczam go 2 razy w odstępie ok. 30 sekund. Punkty H/P (13:28:04, 44:03, 143,3 km).

Piaszczystą drogą (Bronek ostrzegał przed piachami na południu ZS) jadę a głównie prowadzę rower prosto na północ. Nieznana skala sprawia, że uważnie porównuję to co widzę na mapie i w terenie. Wreszcie jestem na miejscu. Ślady wskazują na biegnący wzdłuż drogi rów. Resztki z potężnej przerwanej przez człowieka bobrowej tamy. Nie trzeba zbytnio się wysilać by stwierdzić, że konieczne jest dwukrotne zaliczenie tego punktu. Punkty E/R (13:41:16, 13:12, 145,5). Pobieżne obserwacje wskazują, że 1 km w terenie odpowiada 6,2 cm w terenie. Kiedy brakuje czasu nie da się tego szybko przeliczyć i wykorzystać do namierzania innych punktów.

Rzeczka i starorzecze oddzielające mnie od innych punktów sprawia, że wracam do drogi którą dostałem się na obszar ZS. Bez przekonania skręcam z drogi prowadzące wzdłuż lasu w ten las. Są jakieś ślady, może przypadkowo trafię na lampion. Nie trafiam, zawracam być może kilkadziesiąt metrów przed miejscem w którym mogły znajdować się 2 różne punkty (N/F).

W poprzek drogi którą jadę pojawia się szerokie na 15-20 metrów, ciemne, więc pewnie bagniste rozlewisko. Jak pokonać tę przeszkodę na jedynej drodze prowadzącej do znajdującego się niewiele dalej punktu. Idę brzegiem rozlewiska. Dopiero z najbliższej odległości widzę, że płytko pod przezroczystą wodą znajduje się wysypana szutrem droga. Nie pozostaje nic innego jak wsiąść na rower i przejechać na drugi brzeg. Tu można osuszyć buty w głębokim, mięsistym piaseczku. Właściwie to nie da się go w żaden sposób ominąć. Przy drodze na skraju widocznego nieopodal lasu odnajduję lampion. Punkt D (14:12:07, 30:51, 147,5).

Kiedy zatrzymuję się na łące by uważnie spojrzeć na mapki ZS, atakują mnie wyjątkowo boleśnie kąsające komary. Uciekając przed prześladowcami widzę przed sobą rzekę Liwiec. A gdzie punkt? Wracam kilkadziesiąt metrów. Ślady na łące prowadzą prosto do celu. Punkt A (14:19:59, 07:52, 148,7).

Na Zadaniu Specjalnym odnajduję 4 punkty i zaliczam 6 z 13 PK, to oznacza nieokreśloną ilość minut/godzin karnych. Z przerażeniem spoglądam na zegarek. Na więcej nie mam już szans. Do upływu limitu czasu pozostaje niespełna 40 minut i trudna do oceny ilość kilometrów dzielących mnie od bazy. Niby nie jest daleko ale 3 mapy przez które będzie prowadziła droga nie pozwala na szybkie oszacowanie odległości.

Wieczorne godziny sprawiają, że robi się przyjemny chłodek sprzyjający szybkiej jeździe. Bez napinania kręcę 25-30 km/godz. coraz bardziej pewny, że zdążę na metę przed upływem limitu. Dobrego samopoczucia z szybkiej jazdy pozbawia mnie dochodzący z tyłu szum rowerowych kół. Właśnie mija mnie Jarek z Krzyśkiem. Dołączam do jadącej dwójki. Jedziemy z szybkością przekraczającą 30 a dochodzącą do 40 km/godz. Jarek, prowadzący grupkę, jedzie tak dynamicznie jakby dopiero co wsiadł na rower a nie po prawie 15 godzinach jazdy w terenie. Widać, że przygotowania do startów w 2 prestiżowych ultramaratonach szosowych w kraju i zagranicą są już na bardzo zaawansowanym etapie.

Na metę wpadamy z bezpiecznym zapasem 7 i pół minuty. (META - (14:52:30, 32:28, 162,9). Do osiągniętych do półmetka 16 punktów dołożyłem zaledwie 6 punktów z trasy głównej i 6 z ZS. Za brakujące punkty do mojego czasu zostaje doliczone 10,5 godz. na trasie głównej i 2:20 na trasie ZS. Zajmuję ostatecznie 16 miejsce wśród 20 startujących. Na pocieszenie pozostają nagrody za 3 miejsce wśród weteranów (50+). Trzeba dodać, że nie było to ostatnie miejsce w tej kategorii. Jeżeli nie dla wyniku to dla przyjemności warto było na Dymno przyjechać.


... a gdzie jest Grześ? (fot. org.)


Statystyka trasy:

Dystans 162,9 km
Czas rzeczywisty trasy 14:52
Czas jazdy 11:35
V Średnia - 14,1 km/godz.
V max. - 38,1 km/godz.
Punkty 22 z 37
Punkty przeliczeniowe 55 z 89 (13x2, 7x3, 2x4)
Punkty ZS 6 z 13
kara za brakujące 22 punkty - 10:30 h
kara za brakujące 7 punktów ZS - 2:20 h>
Czas uwzględniający kary czasowe: 31:42
Miejsce open - 16/20
Miejsce kat. M50+ - 3/6




Trasa na RWGPS (bez punktów)

wizualizacja przejazdu na 3drerun


Łódź czerwiec 2019r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) nr 626
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót