XVIII DŁUGODYSTANSOWY RAJD na ORIENTACJĘ - DYMnO 2017 Dąbrówka k/Radzymina, 12-14 maja 2017 r. (relacja) |
Dymno - jeden z wielu rajdów na orientację? Nie. Jedne z niewielu takich, na których swoje piętno w pozytywnym tego słowa znaczeniu odciska jego budowniczy. Impreza wyróżnia się bardzo liberalnym limitem czasowym (ok. godziny na każde 10 km trasy) - pozory mylą, tylko najlepsi zdołają zaliczyć całą trasę. Zdumiewa plikiem map, z którymi w czasie jazdy nie bardzo wiadomo co zrobić (tym razem było ich 7). Zaskakuje zmieniającymi się z roku na rok odcinkami specjalnymi. Że też chce się im to wymyślać. Nieodłączną, rozpoznawalną, niemal charakterystyczną cechą tego maratonu jest woda - zalane wodą, podmokłe łąki, nie dające się przebyć na sucho drogi. Bywało, że zalane wodą były całe fragmenty lasu. Z reguły towarzyszy temu ciepła i słoneczna aura.
Tym razem nie będzie inaczej. Co bardziej soczyste fragmenty trasy możemy zobaczyć na fotkach z jej rekonesansu. Zresztą, taka zachęta dla stałych bywalców (do których i ja się zaliczam) nie jest potrzebna. Pogoda? W ciągu tygodnia poprzedzającego start zmienia się jak na zawołanie. Temperatura wzrasta z kilku do prawie 20 stopni. Przygrzewa wychylające się zza chmur słońce. Czy nieodporna o tej porze skóra taką dawkę wytrzyma?
1) główna mapa trasy formatu A3 (skala 1:50.000),
2-3) dodatkowe 2 mapy formatu A4 z punktami, które na dużej mapie się nie zmieściły,
4-5) 2 kartki formatu A4 z 24 rozświetleniami punktów kontrolnych w postaci zdjęć satelitarnych lub mapek topograficznych (1:25.00, 1:125.000, skala fotek bliżej nieokreślona),
6) mapa topograficzna terenu specjalnego (1:12.500),
7) mapa satelitarna tego samego obszaru o skali zbliżonej do poprzedniej,
8) jeszcze kartka z opisami punktów.
Na zestawie 3, w znacznej części nakładających się na siebie, map zaznaczone jest 30 punktów o różnej wartości przeliczeniowej (2-4 PP, w sumie 72PP). Na dwóch różnych mapach terenu specjalnego znajduje się 17 dodatkowych punktów, każdy o wartości 1 PP. Dla "ułatwienia" kilka punktów jest zaznaczonych jednocześnie na obu tych mapach. Trzeba zdobyć co najmniej 70 PP. Każdy brakujący punkt oznacza karę czasową 20-30 min. dodawaną do czasu pokonania trasy. Każdy dodatkowy punkt to nagroda czasowa 20 min. odejmowana od czasu pokonania trasy.
Mapy odcinka specjalnego chowam głęboko do sakwy - przydadzą się dopiero po zaliczeniu zasadniczej części trasy. Umieszczone w koszulce rozświetlenia chowam pod koszulą (by w każdym momencie można było z nich skorzystać). Trzy główne części mapy będą jechały wpięte do mapnika (niestety jedynie jedna z nim będzie znajdowała się na wierzchu).
START - godz. 6:00.
Razem z Piotrkiem (organizatorem Bikeorientu) sprawnie ustalamy kolejność zaliczania najbliższych i dalszych punktów. Później będzie czas na drobne poprawki. Bez zbędnej zwłoki, czyli chwilę po usłyszeniu komendy start wyruszamy na trasę. Na początek punkt położony najbliżej bazy. Ostrożna jazda asfaltową drogę. W wyborze jednej z bocznych dróg przez las pomaga krzyżujący się z asfaltową drogą ciek wodny. Kiepska, nierówna gruntowa droga doprowadza nas do celu. Rowery pozostawiamy obok drogi i wbiegamy na niewielkie wzniesienie. W końcówce trasy już takiego ochoczego biegania nie będzie. PK44 - górka (6:22, 16 min.).
Tak dla formalności pytam się Piotrka, czy jedziemy prosto czyli najkrótszą drogą. Znamy się zbyt długo, by twierdząca odpowiedź mogła mnie zaskoczyć. Nie mam nic przeciwno temu, przecież nic nie wskazuje, żeby ta droga była gorsza od dotychczasowej. Początkowo na drodze pojawiają się niewielki kałuże, później większe, wychodzące nawet poza obręb drogi rozlewiska. Początkowo udaje się je ominąć z suchymi butami, później buty podsiąkają wodą, wreszcie wpadamy w wodę powyżej kostek. Szok wynikający z pierwszego zamoczenia nóg mamy za sobą. Od tego czasu widok koniecznej do pokonania wody nie będzie stanowił żadnej przeszkody. Przemoczone nogi i buty pozostaną takimi do końca trwania maratonu.
Wreszcie mijamy asfaltową drogę. Może dalej będzie lepiej. Najkrótszą drogą kontynuujemy jazdę do punktu. JEST. Nawet szybciej niż się spodziewaliśmy. Wodne rozlewisko, dochodząca do niego struga. Niby wszystko się zgadza ale punktu nie ma. No dobrze teren na rozświetleniu wygląda "nieco" inaczej. Jeszcze jesteśmy za blisko. Zaczynamy szukać sposobu by przedostać się dalej na północ. W poprzek rozlewiska widać wolne od wodnej roślinności przejście. Nie odważamy się sprawdzić jak głębokie. Musi być lepszy (suchszy) sposób. Przedzieramy się przez podmokły porośnięty łęgowymi lasami teren. Dalszą drogę przegradza szerszy wypełniony wodą kanał. Piotr ostrożnie bada grunt pod nogami i przedostaje się na drugi brzeg. Nie ma wyjścia muszę zrobić to samo. Szeroki rozkrok i trafiam na twardy grunt na drugim brzegu. Woda sięga mi powyżej połowy ud. Dopóki kieszenie spodni są suche jest OK. O to, że przypadkowo znowu zmoczę spodnie nie muszę się od tego momentu już martwić. Nie chcę myśleć, jak głęboko było pośrodku wodnego cieku.
Najgorsze już za nami. Jedziemy suchą drogą przez niewielki las. Pomimo, że w czasie pokonywania orientacyjnych tras często spotyka się dzikie zwierzęta, to dzik pojawiający się na środku drogi zaskakuje. Po chwili przez drogę przebiega stadko podrośniętych warchlaków. Podobno nie jest to bezpieczne zestawienie. Piotrek dyskretnie zwalnia pozostawiając mnie na pożarcie. Ostrożnie jadę dalej. Nie jest źle, locha nie traktuje mnie jako zagrożenie i niespiesznie znika między drzewami. Później jeszcze raz przekracza drogę.
Jeszcze kilkaset metrów i w oddali pojawiają się sylwetki innych rowerzystów. To właśnie tam musi być lampion punktu kontrolnego. Z bliska widać, że konkurenci dotarli tu zupełnie na sucho. PK66 - kępa drzew przy jeziorze 7:02 (40). Jadąc przez łąki oddala się Stasiej. Grupa trzech zawodników odjeżdża w przeciwnym kierunku, do utwardzonej gruntowej drogi. Ta prowadzi obok samotnego gospodarstwa. Pytamy gospodarza o przejezdność drogi przez las. - Tam może być mokro. Mijamy powracających i rezygnujących z pokonania tej drogi zawodników - Tam jest błoto i woda powyżej kolan. Mimo wszystko spróbujemy. Porośnięte wodolubną roślinnością bajorko. Nie jest źle, woda sięga niewiele ponad kostki. Nasi poprzednicy zbyt łatwo zrezygnowali.
Pomimo, że dwa kolejne punkty znajdują się na nadburzańskich łąkach, by do nich dotrzeć musimy wrócić do asfaltowej drogi. Jest gorzej niż to sobie wyobrażaliśmy. Najkrótsza droga w kierunku jednego z punktów ginie w szerokim na kilkadziesiąt metrów rozlewisku. Na rozświetleniu przekreślona jest 4 czerwonymi krzyżykami. Tam zapuszczać można się tylko na własne ryzyko. Nawet o tym nie myślimy. Zamiast kilkusetmetrowego dojazdu, czeka nas kilkukilometrowy objazd. Na początek zaliczymy inny teoretycznie dalszy punkt. Zjeżdżamy z asfaltowej drogi i już wiem, że kiedyś podczas innej edycji Dymna (być może było to w Nieporęcie) już tędy jechałem. Kiepska droga przez łąki doprowadza nas do miejsca, które właśnie opuszcza Łukasz. Wśród rosnących tu drzew musi być punkt. PK85 - koniec rzędu drzew (7:30, 28).
W trakcie jazdy w kierunku najtrudniej dostępnego nadbużańskiego punktu zauważamy, że jesteśmy w bliskiej odległości od PK43. Zaliczenie tego punktu planowaliśmy w innej kolejności jednak zmiana wariantu dotarcia nad Bug sprawia, że najlepiej zrobić to właśnie teraz. Równa asfaltowa droga - tu ja nadaję tempo - doprowadza nas prosto do niewielkiego lasku. Skręcamy w las, kilkadziesiąt metrów dalej pozostawiamy rowery i ruszamy na poszukiwania. Zamiast widocznego na mapie cieku wodnego jest tylko suchy rów. Rów jest, lampionu brak. Znacznie poszerzamy poszukiwania. Wreszcie wracamy do punktu wyjścia (pozostawionych rowerów) i starannie orientujemy się w terenie. Wracamy nad pobieżnie spenetrowany wcześniej rów. Jest ledwie zaznaczony w terenie zakręt. W młodniku po przeciwnej stronie rowu znajduje się widoczny tylko z jednej (tej właściwej) strony lampion. To najlepiej ukryty punkt na całej dzisiejszej trasie (a wydawał się taki oczywisty). PK43 - zakręt rowu (7:55, 25).
Czas by podjechać do położonego niemal nad samym brzegiem Bugu punktu. Tego, który mijaliśmy kilkadziesiąt minut wcześniej (był tuż za wielkim rozlewiskiem). Po długim asfaltowym objeździe mijamy ostatnie zabudowania i ostatnie fragmenty utwardzonej drogi. Łukasz ten fragment trasy ma już za sobą i jedzie w przeciwnym kierunku. Mijamy samochody wędkarzy i jedziemy dalej podmokłą drogą przez łąki. Wody przybywa, pojawiają się coraz szersze rozlewiska. Niektóre da się pokonać jadąc rowerem, w innych woda sięga prawie do kolan. Wreszcie skręcamy w kierunku rzeki. Przejazd po zalanej wodą łące. Wszystkie ślady prowadzą do jednego miejsca. To punkt, którego musiał szukać jedynie pierwszy zawodnik. Kolejni dotarli tu po śladach. PK92 - kępa drzew (8:28, 33).
Powrót tą samą zalaną wodą łąką i fragmentem asfaltowej drogi. Przejazd przez (to wydaje się nieprawdopodobne) suchy las. Trudno zdecydować się, które z krzyżujących i rozwidlających się leśnych dróg prowadzą do celu. Pomimo niepewności okazuje się, że Piotrek poradził sobie z tym zadaniem bezbłędnie. Wyjeżdżamy na skraj lasu. Bartek potwierdza, że niedaleko jest lampion. PK54 - granica kultur, skarpa (8:51, 33).
Chociaż wcześniej nie planowaliśmy takiego wariantu, decydujemy się na pokonanie wpław płynącej obok rzeki. Zachętą jest widoczny na dnie rzeki piasek. Tu nie może być głęboko. Płytko jest niemal do przeciwległego brzegu. Wąską przeszkodę udaje się przekroczyć nie wpadając w wodę po pas. Czy uda nam się na sucho pokonać obszerną łąkę? To wcale nie było takie pewne. Wrzucam najlżejsze przełożenie i jadę po uginającej się podmokłej łące. Jeszcze jakiś niewielki kanał. Byle dotrzeć do widocznych zabudowań. Tam musi być cywilizowany dojazd. Wkrótce jedziemy razem z Bartkiem, który przekraczał rzekę w innym miejscu.
Karpa - nowe określenie w opisie punktów kontrolnych. Rozbieżne zdanie moich kolegów czym jest. Skręcamy w boczną drogę. Skręcamy w las. Mapę zastępuje jej rozświetlenie. Porzucamy rowery i dopiero po dłuższej chwili udaje się opanować początkowy chaos w poszukiwaniach. Do bryły korzeniowej (karpy) przewróconego drzewa przymocowany jest lampion PK65 - karpa (9:20, 29). Po tempie zaliczania pierwszych punktów, perspektywa zrobienia całej trasy i odcinka specjalnego wydaje się nierealne.
To co lubię w imprezach na orientację czyli dłuższy asfaltowy przelot. Wjeżdżamy w las. Punkt na szczycie więc pewnie pozostawimy rowery na dole i zaliczymy go pieszo. Wcale nie. Moi koledzy wjeżdżają na grzbiet. Nie pozostaje mi nic innego jak pójść w ich ślady. Jestem dumy, że punkt zdobywam rowerem. Piotrek z Bartkiem kwestionują moje osiągniecie - kilkanaście metrów, największej stromizny pokonałem prowadząc rower. PK84 - szczyt góry (9:40, 20).
Dojazd do kolejnego punktu jest dla mnie zupełnie nieczytelny. Nic nie widzę na głównej mapie, niewiele na rozświetleniu punktów. Muszę zdać się na lepszych orientalistów, którzy bez większego wahania docierają w okolice punktu. Teraz wystarczy zostawić rowery i poszukać zagłębienia w którym znajduje się punkt. Mój samodzielny przejazd i poszukiwania punktu z pewnością trwałby znacznie dłużej. PK71 - dół (9:58, 18).
Razem z nami punkt zalicza Romek Trzmielewski wielokrotny zdobywca rowerowego Harpagana. Chociaż jedzie wolniej, będziemy się spotykać jeszcze na kilku kolejnych punktach. Asfaltowy przejazd do kolejnego leśnego obszaru. To teren tak mocno zurbanizowany, że pomimo starań budowniczego trasy, asfaltów nie wszędzie da się uniknąć. Gdzie jest opis punktu? Tym razem punkt jest bez opisu. Nawet gdyby nie było rozświetlenia na mapie widać wydłużony owalny kształt. Lepiej zorientowani w oznaczeniach stosowanych na mapach rozpoznają wypukłość (a nie zagłębienie) terenu. Kilkadziesiąt metrów biegu przez las i punkt na niewysokim wale jest nasz. PK83 - bez opisu (10:19, 21).
Przeskok asfaltami (a jakżeby inaczej) do kolejnego lasu. Jedna, druga leśna droga. Lampion wisi na drzewie. Jednak trzeba dużo dobrej woli by dopatrzeć się w terenie (widocznej na nieaktualnej mapie i w opisie) granicy kultur. Teraz to niemal jednolity obszar leśny. PK53 - róg granicy kultur (10:41, 22).
Tym razem opuszczenie asfaltowej drogi w kierunku kolejnego leśnego kompleksu nie jest zadaniem łatwym. Przerywanych kresek na mapie jest mnóstwo ale która z nich jest przejezdną drogą? Która doprowadzi nas do celu? Wypatrzenie zarośniętej trawą dróżki pomiędzy rozrastającą się zabudową nie jest jednoznaczne i proste. Wreszcie wybór pada na jedną z nich. Porośnięta trawą, nierówna droga. Żeby tędy dało się dobrze jechać to nie powiedziałbym. W połowie dojazdu spotykamy Radka zmuszonego do wycofania się z bagnistej łąki. Szukamy objazdu. Skutecznie. Okazuje się, że przy odrobinie ostrożności można trafić na właściwe drogi.
Z trudnością ale osiągamy skraj lasu. Tu już szybko odnajdziemy punkt. Obniżenie terenu w niewielkim lesie? Nikt nie zadaje sobie trudu by odmierzać odległości. 5 czy 6 osób przeczesuje las, zagląda w każde zagłębienie terenu z których głównie ten las się składa. Wydaje się to niemożliwym ale punktu nie ma. Zbyt duze nagromadzenie dobrych orientalistów skutkuje efektem odmiennym od spodziewanego. Bartek wraca by odmierzyć odległość. Wkrótce słychać okrzyk triumfu. JEEEST! Zwycięzca może być tylko jeden. W jednym z niezbadanych obniżeń terenu, za jednym z wielu drzew lampion odnajduje Piotrek. PK42 - obniżenie terenu (11:11, 30).
Przejazd do innego lasu. Na rozświetleniu mnóstwo położonych nieopodal siebie dróg i przecinek. Pośpiech, różne warianty dojazdu i ponownie kilka osób "czesze" las w poszukiwaniu upragnionego łupu. Obszar nie jest duży, więc w końcu jeden z nas odnajduje zagłębienie terenu w lesie. PK82 - dół (11:30, 19).
Zastanawiamy się z Piotrkiem nad kolejnymi punktami. Dobrze, że nie jesteśmy sami. W swoich planach zapominamy o 3 części mapy i punktach położonych na południu. Kontynuujemy jazdę z Bartkiem i Radkiem. Niezbyt precyzyjny dojazd do niewielkiego lasu. Przeszukiwanie terenu. Muldy są, nawet w dużym nadmiarze. Która z kilkunastu jest tą właściwą dowiemy się kiedy zobaczymy na drzewie biało-czerwony lampion. PK73 - mulda (11:50, 20). Czy nie właściwszym byłby opis "drzewo w środku lasu"?
Jazda za prowadzącymi zawodnikami sprawia, że w pamięci pozostaje biała plama. Wygląda na to, że poszukiwania punktu na niewielkiej górce robiliśmy już pieszo. PK81 - górka (12:10, 20).
Dobrze zapowiadająca się jazda w 4-osobowej grupie doskonałych orientalistów zostaje przerwana. Piotrek wybiera jazdę skrótem przez las, Bartek z Radkiem objazd wątpliwego odcinka asfaltami. Chwilowo mam dość skrótów, więc wybieram asfalt. Pomimo pokonywania podjazdu i jazdy pod wiatr jedzie mi się doskonale. Rozpędzam się tak bardzo, że Bartek a później Radek zostają z tyłu. Muszę poskromić swoją energię. Na dojeździe gruntową drogą nie jest już tak różowo. Błoto, kałuże, omijane polem rozlewiska. Piotrek też chyba nie trafił najlepiej. Chociaż jest pierwszy, mijamy się zaledwie kilkaset metrów przed punktem. PK52 - skrzyżowanie rowu i granicy kultur (12:35, 25).
Ponownie wybieramy inny wariant. Znając stan polnej drogi, którą tu dojechaliśmy decydujemy sie na jazdę wzdłuż torów. Początkowo wydaje się to strzałem w dziesiątkę. Niestety droga niespodziewanie kończy się. Trzeba wycofać się i pojechać niewielkim objazdem. Piotrek znika bezpowrotnie pokonując ten i kolejne odcinki szybciej. Jedziemy drogą przez pola. Gdy po widocznej na mapie drodze pozostaje jedynie miedza, prowadzę rower. Moi koledzy jadą polem niewiele szybciej. Piechur wychodzący z lasu w miejscu w którym znajduje się punkt sprawia, że za lampionem nie trzeba się szczególnie rozglądać. Po przeciwnej stronie dawnego wyrobiska i bardziej współczesnego wysypiska śmieci mamy PK64 - wyrobisko (13:02, 27).
Wyjaśnia się słabsza dyspozycja Bartka. Dolegliwości żołądkowe sprawiają, że chwilowo nie jest w stanie kontynuować wspólnej jazdy i pozostaje na punkcie. Przed nami prosty ale upierdliwy dojazd prowadzącą między polami gruntową drogą. Nazwa mijanej miejscowości Bagno - na szczęście nie jest proroczą. Na drodze pojawiają się jedynie pojedyncze kałuże. Z perspektywy przejazdu, który wybierzemy nieco później, ta droga to niemal polna autostrada. Po raz kolejny spotykam trójkę zawodników z pierwszego punktu, z którymi będziemy rywalizować do samego końca. Później zidentyfikuję ich jako rodzinę Kielak. Czujny przejazd przez porośniętą trawą drogę (a może pole) i punkt można odhaczyć. Ślady poprzedników jak zwykle nie są tu bez znaczenia. PK41 - przepust (13:24, 22).
Prosty przejazd na przemian gruntowymi i asfaltową drogą nie zasługuje na dłuższy opis. Razem z krótkim poszukiwaniem nie zajmuje więcej niż kilkanaście minut. PK31 - skraj zagajnika (13:41, 17).
Pokonujemy niewielki las. Jadąc asfaltową drogą wypatrujemy luki pomiędzy zabudowaniami i jakiejkolwiek drogi przez pola. Jest, i przez chwilę wygląda zachęcająco. Wkrótce utwardzona droga kończy się. Przed nami droga stanowiąca dojazd do pól. Jest miękko, jest mokro. Wrzucam na najlżejsze przełożenie. Zalane odcinki drogi mijam szukając najwyżej położonego fragmentu pola. Prowadzę rower, znowu jadę. Jest gorzej niż na podmokłych łąkach. Mokre pole zasysa moje cienkie opony. Przy życiu utrzymuje mnie świadomość, że może za chwilę będzie lepiej, że kiedyś droga przez pole się skończy. Jeszcze tylko 1 kilometr, jeszcze tylko kilkaset metrów. Poprzeczna droga jest nieco lepsza. Tędy da się jechać.
Przed punktem rozdzielamy się. Radek nie ma ochoty na skrót przez podmokłe łąki - wybiera objazd. Ja spróbuję przejechać po zaznaczonej na mapie drodze przez łąkę. Drogi nie ma, nie udaje się też znaleźć przepustu nad wypełnionym wodą kanałem. Ciek wodny nie jest szeroki. Nie grzęznę w wodzie głębiej niż poprzednio. Podeschnięte spodnie ponownie nasiąkają wodą. Wjeżdżam w las. Punkt wydaje się oczywisty. Oczywisty jeżeli znajdzie się oba wyszczególnione w opisie jeziorka. Jedno jest tak duże, że nie sposób go przeoczyć. Bezskutecznie rozglądam się za tym drugim mniejszym. W ten sposób nie znajdę ani jeziorka ani punktu. Pewniejszym sposobem będzie dotarcie na właściwą stronę jeziora widocznego na mapie. Rzeczywiście, odnajduję widoczne dopiero z najbliższej odległości bajorko. Na drzewie, obok niego wisi lampion punktu kontrolnego. PK63 - kępa drzew między jeziorkami (14:21, 40). Wybór najkrótszej trasy przez pola okazał się najgorszym możliwym wariantem. Na pokonanie ok. 3,5 km (2,5 w linii prostej) potrzebowałem 40 minut.
Radek gdzieś zniknął. Zaliczył punkt przede mną (a może zaliczy po mnie)? Czyżbym dalszą część trasy miał pokonywać samotnie? Na razie priorytetem jest uzupełnienie zapasu płynów. Czas, by rozejrzeć się za sklepem. Być może będzie w pobliskiej miejscowości Kołaków. Mijam skrzyżowanie. Obok ogrodzenia stoi Radek. On "zaliczył" sklep jak pierwszy. Chwilę czeka, gdy zrobię szybkie zakupy i możemy ruszać dalej. Koniec z autorskimi wariantami. Nie rozstaniemy się, aż do powrotu do bazy, nawet na chwilę.
Jedziemy w kierunku punktu na ulubionej przeze mnie granicy kultur. Skręcamy z asfaltowej drogi. Kolejny zakręt. Piaszczystą drogą. Na północ od tej drogi znajdziemy punkt. Punktu w tym miejscu poszukuje również Zbieranina z Niesięcina czyli Ewa i Jarek. Bezskutecznie. Struga płynąca głębokim rowem uniemożliwia przedostanie się dalej na północ. Teren nie zgadza się z mapą, niewiele wnosi do sprawy rozświetlenie. Czas by uważnie pochylić się nad mapą. Po chwili identyfikuję mostek nad strugą. Niewątpliwie znajdujemy się na innej drodze, a punkt znajduje się na południe a nie na północ od tej drogi. Spacerek przez łąkę i punkt przy którym wcześniej znaleźli się Ewa z Jarkiem można uważać za zaliczony. PK51 - granica kultur (14:50, 29). Tego błędu można było uniknąć. Zawiodła zasada ograniczonego zaufania do prowadzącego zawodnika. Najwyższy czas by się tego nauczyć, by o tym zawsze pamiętać.
Po chwili jazdy ponownie opuszczamy asfaltową drogę. Drogi w terenie nie do końca zgadzają się z mapą. Rozświetlenia punktu brak. Mijamy Kielaków, którzy zatrzymali się na skrzyżowaniu dróg. Z pomiarów odległości wynika, że jesteśmy za blisko. Chociaż nie ma tu wyraźnej drogi na wprost, jedziemy dalej. Po odmierzonej przez Radka odległości skręcamy w prawo. Śladów jakichkolwiek ruin nie ma. Po kilkudziesięciu metrach jesteśmy na międzyleśnych łąkach i nie mamy pojęcia gdzie to jest. Ruszamy na północ. Wypełniony wodą rów pozwala na identyfikację miejsca i powrót do punktu wyjścia. Kilkanaście metrów od pechowego skrzyżowania odnajdujemy właściwą drogę i bez problemu docieramy do punktu. PK45 - ruiny domu (15:22, 32). Tu zamieniamy kilka słów z Bronkiem, który trasę tego maratonu pokona najszybciej. Otrzymamy cenną wskazówkę w jaki sposób zaliczyć punkt w północno-zachodnim rogu mapy a raczej z jakiej strony tego nie robić.
Dojazd do asfaltowej drogi w Łosiach i po chwili jedziemy piaszczystą drogą wzdłuż lasu. Ślady poprzedników bezbłędnie prowadzą do celu.PK72 - róg granicy kultur (15:41, 19).
Kolejny niewygodny punkt. Położenie trudne do zidentyfikowania na głównej mapie. Rozświetlenie lasu w postaci zdjęcia satelitarnego nie ułatwia zadania. No i ten ulubiony opis "granica kultur". To może być dosłownie wszędzie. Kilka minut zajmuje nam czesanie terenu w poszukiwaniu lampionu. PK61 - skrzyżowanie przecinki i granicy kultur (16:01, 20).
Dalej, zgodnie z radą Bronka jedziemy dłuższą asfaltową drogą. Szybko docieramy do nadbużańskiego wału. Tu już tak szybko nie da się jechać. Miejscami na wąskiej i twardej ścieżce pojawiają się łachy piachu. Z przeciwnej strony nadjeżdża Krzysiu Szawdzin (na liście wyników będzie bezpośrednio przed nami z 30 minutową przewagą). W jaki sposób od strony wału namierzyć punkt? Dostrzegam na mapie inną opcję - prowadzące przez łąki drogę. PK74 - kępa drzew w obniżeniu terenu (16:28, 17). Pomimo objazdu zaliczenie punktu zajmuje nam jedynie kilkanaście minut. Zysk jazdy skrótem przez łąki mógłby okazać sie iluzoryczny.
Wracamy drogą prowadzącą poniżej wału. Chwilę później korzystając z rozstawionych w miejscowości Kuligów drogowskazów, trafiamy prosto do Skansenu. PK91 - skansen (16:42, 14). Tu mamy tzw. "stop czas", czyli 20 minut przerwy nie wliczanej do czasu trwania maratonu. Przy okazji można napić się wody, zjeść drożdżówkę i nieplanowaną przez organizatorów zupę. Tej, nie skonsumowali w całości, obecni tu wcześniej motocykliści.
Odpoczynek i posiłek dają pozytywny efekt. Z nowym powerem w nogach ruszam na dalszą trasę. Dobra szutrowa droga wzdłuż Bugu. Zjeżdżamy nad zalane wodą starorzecze. Początkowo jedziemy ścieżką prowadzącą do położonych nad brzegiem zabudowań. Później trzeba przedzierać się nieco powyżej zalanej wodą drogi. Wreszcie są poszukiwane drzewa. Dobrze, że po tej stronie rozlewiska. Przy obecnym poziomie wody, bród przestał być dającą się pokonać przeszkodą. PK56 - kępa drzew przy brodzie (17:11, 15).
Porośniętą trawą drogą przedostajemy się do asfaltu. Opis kolejnego punkt kojarzy mi się dzisiaj jednoznacznie z poszukiwaniem drzewa w środku lasu. Mniej więcej tak też musiało to. Mało charakterystyczny punkt nie zostawia w pamięci żadnego śladu. PK62 mulda (17:32, 21).
Scenariusz podobny jak wielokrotnie tego dnia. Opuszczamy las w którym znajdował się punkt. Jedziemy asfaltową drogą. Szukamy punktu w kolejnym lesie. Na początek oglądamy każde drzewo w przejrzystym lesie. Wreszcie Radek jeszcze raz spogląda na rozświetlenie i pewnie prowadzi przez gęsty zagajnik. Trochę bez sensu? Przecież szukamy dębu na polanie. Wkrótce pojawia się obsadzona młodymi liściastymi drzewkami polana. Jest też duży samotny dąb. Wszystko zgodnie z opisem punktu i z widokiem rozświetlenia. Podoba mi sie niebanalne umiejscowienie tego punktu. PK48 - dąb na polanie w zagajniku 17:54, 22).
Do zaliczenia pozostaje ostatni punkt na głównej trasie rajdu. Szukamy prześwitu pomiędzy zwartym szeregiem zabudowań i drogi która poprowadzi poprzez łąki. Gdzieś po prawej stronie miga mi zawodnik jadący w przeciwnym kierunku. To przy tej równoległej drodze będziemy szukać punktu. Pozostawiamy rowery i ruszamy na poszukiwania. Chwilę to trwa, ale w końcu punkt jest nasz. PK22 - drzewo na rogu lasu (płd. strona rowu) (18:15, 19).
Na tym kończymy poszukiwanie punktów zaznaczonych na głównej mapie. Przed nami "najciekawsza" część imprezy. Jest o wiele lepiej niż można było sobie niedawno wyobrażać. Na zaliczenie 17 punktów z niewielkiego obszaru specjalnego pozostały 3 godziny. Wydaje wam się, że to dużo czasu? Również miałem takie same odczucia.
Czas na wyciągnięcie schowanych głęboko mapek tego obszaru. Mapa topograficzna w skali 1:12.500 i mapa fotograficzna tego samego obszaru. Orientacja na każdej z tych mapek to dla mnie czarna magia. Ciężko mi się przestawić na dużo dokładniejsze mapy. Chyba zbyt rzadko startuję na imprezach podczas których są stosowane. Na tym terenie będę musiał liczyć głównie na mojego towarzysza. Świadomość swojego położenia będę odzyskiwał sporadycznie, jedynie w bardziej charakterystycznych miejscach.
Dla "ułatwienia" nie ma opisu tych punktów. Dla "ułatwienia" punktów w terenie jest mniej niż zaznaczonych na obu mapach. Niektóre z nich pokrywają się i zaznaczone są w tym samym miejscu na każdej z dwu map. Które? To musimy rozpoznać sami. Trzeba to zrobić bardzo precyzyjnie ponieważ można takie "podwójne" punkty pomylić z punktami położonymi blisko siebie. Taka pomyłka przydarzy się naszym konkurentom Kielakom. Pomimo, że dotrą na metę kilkanaście minut wcześniej potraktują dwa różne punkty jako jeden, nie zaliczając drugiego z nich.
Pierwsza poważna trudność to skorelowanie głównej mapy z mapkami specjalnymi, czyli określenie swojego położenia na mapach terenu specjalnego. Pierwsze podejście kończy się niepowodzeniem. Ponowna orientacja i bezskuteczne poszukiwanie punktu na piaszczystym wzgórzu. Kolejne wzniesienie - kilkaset metrów dalej. Radek odnajduje i identyfikuje dwa pokrywające się punkty: G - z mapy topograficznej i T - z ortofotomapy.
Pierwsza trudność pokonana. Czas na kolejne punkty. Punkt P i położony nieopodal punkt D. Chwilę później zjeżdżamy nad położoną w środku lasu rozległą piaskownicę. Pamiętam ją z którejś wcześniejszej edycji rajdu. Wtedy mieliśmy dokładniejszą ortofotomapę "piaskownicy" i odcinek specjalny z punktami mylnymi. Tamten odcinek specjalny pokonałem bezbłędnie jadąc razem z Piotrkiem. Po jednej stronie odnajdujemy punkt R. Po przeprowadzeniu rowerów na drugą stronę, w krzakach na wzniesieniu odnajdujemy lampion którym oznaczone są punkty E i Z.
Blisko, niemal na wyciągnięcie ręki znajduje się kolejny punkt. Na mapie wszystko jest oczywiste. Droga prowadząca prosto w kierunku punktu. W terenie takiej drogi nie udaje się odnaleźć. Mapa topograficzna nie jest chyba zbyt aktualna. Zostawimy rowery i ruszamy na poszukiwania. Bezskutecznie przeczesujemy znaczny fragment lasu. Wracamy do rozwidlenia dróg. Ponownie wracamy do punktu wyjścia. Tym razem zmieniamy kierunek poszukiwań i bardziej oddalamy się od pozostawionego sprzętu. Na mapie widzę jakiś grzbiecik i tam szukam punktu. Wreszcie mogę krzyknąć JEEEST! W oddali między drzewami przebłyskuje czerwień lampionu. Punkt F sprawił nam najwięcej kłopotu i kosztował najwięcej czasu.
Nie wiem na jakiej podstawie i jakimi drogami Radek doprowadza nas w okolice następnego punktu. Ja nie widzę tego nawet teraz siedząc przed komputerem. Krótka przebieżka po terenie porośniętym charakterystyczną dla obszarów podmokłych kępiastą trawą. Tym razem bez namysłu trafiamy na drzewo z lampionem. Punkt U.
Długi bezproduktywny przelot. Tym razem Radek napiera do przodu. Ja straszliwie męczę się na piaszczystych drogach starając utrzymać narzucone tempo. Próbuję omijać najbardziej piaszczyste fragmenty drogi jadąc poboczem i lasem. Zakopując się w piachu tracę resztki sił. Na dzisiaj ta ja mam już dość. Proszę Radka o wskazanie, w którym kierunku mam jechać by dotrzeć do bazy. Moja prośba zostaje odrzucona. Nie mam co liczyć na litość. Bez marudzenia mam jechać dalej. No to jadę.
Piaszczysty przejazd nie był pozbawiony sensu. Do kolekcji wpada nam położony gdzieś na końcu przecinki punkt S. Powrót fragmentem tej samej piaszczystej drogi. Po chwili zjeżdżamy w niezbyt przejezdną leśną drogą. Na jej początku pozostawiamy rowery i pieszo ruszamy na poszukiwania punktu. Podwójnego punktu na grobli. Punkty X i H.
Czas przestać ściemniać, że wiele zapamiętałem z końcowej części trasy specjalnej. To była okres walki o przeżycie. W pamięci pozostały jedynie fragmenty wspomnień. W tym "tramwaju" byłem jedynie pasażerem marzącym o szybkim zakończeniu koszmarnej podróży. Ten, bezbłędnie prowadził Radek. Kiedy w pobliżu punktów pozostawialiśmy rowery Radek prowadził z mapą w ręce a ja rozglądałem się we wszystkie strony w poszukiwaniu czerwieni lampionu. Jeden z ostatnich punktów dostrzegłem poprzez gęste krzaki. Przypuszczalna kolejność zaliczania końcowych punktów: C - B - Y - V - A.
Zaliczenie całego obszaru specjalnego (ok. 20 km) zajmuje nam ok. 2,5 godz. Pozostaje już tylko krótki powrót asfaltową drogą na metę. Tu już nie czuję zmęczenia. Jakże ja kocham ten asfalt.
META 20:49.
Znajdujemy sie wśród 5 zawodników którzy zaliczyli wszystkie punkty. Trudno opisać słowami satysfakcję z zaliczenia całej trasy. Jak już wspominałem wygrał Bronek. Drugi był Łukasz, którego spotkałem na początku trasy. Trzecie miejsce zajął Piotrek. Czwarty, mijany w okolicach punktu żywnościowego Krzysiek. Pomimo braku jednego punktu wygrał mając dostatecznie dużą przewagę na mecie. Za nami uplasowali się Kielakowie, którzy nie zaliczyli jednego z punktów na obszarze specjalnym a wyprzedzili nas na mecie zaledwie o kilkanacie min.
Dystans 171,2 km
Przewyższenie 410 m
Czas trasy 14:28:47
Czas jazdy 11:00
Stop czas 20 min.
Średnia - 16,2 km/godz.
Max. - 40,72 km/godz.
Punkty 30 +17
Punkty przeliczeniowe 89 (72+17)
Bonifikata czasowa -6:20 (19x 20 min.)
Czas uwzględniający bonifikaty czasowe: 8:08:47
Miejsce open - 5/38
Miejsce kat. M40+ - 2/16
Kolejność zaliczania punktów:
44-66-85-43-92-54-65-84-71-83-53-42-82-73-81-52-64-41-31-63-51-45-72-61-74-91-56-62-48-22
GT - P - D - R - EZ - F - U - S - HX -C - B - Y -V-A
.
Łódź maj 2017r.