Zabrakło przewodnika
XIV DŁUGODYSTANSOWY RAJD na ORIENTACJĘ DYMnO 2012
Stare Bosewo, 11-13 maja 2012 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

Dymno, jedyna w swoim rodzaju impreza w cyklu rowerowych maratonów na orientację. "Wyśrubowany" 13 godzinny limit czasu na pokonanie 120 km trasy zaskakuje i wywołuje śmiech już tylko u nowicjuszy. Tym razem trasa zaskoczyła nawet najlepszych. Nie było charakterystycznych dla Dymna: wody, błota i podmokłych bagiennych terenów. Pomijając nieliczne odcinki mazowieckich piachów, trasa pomiędzy punktami była zwykle dobrze przejezdna - dużo szutrów, asfaltów i twardych leśnych dróg. W zamian za to na otrzymanej mapie ogromna, nie dająca się ogarnąć ilość rozrzuconych bezładnie 35 czerwonych kółek oznaczających punkty kontrolne. Efekt jaki można by uzyskać odciskając kilkakrotnie umoczone w farbie palce obu rąk. Wszystkich zaskakuje również mocno niedoszacowana długość trasy. Przyciskany z różnych stron budowniczy trasy nie chce ujawnić jak można było zaliczyć wszystkie punkty przejeżdżając jedynie 120 kilometrów. Ale przejdźmy do szczegółów.

Na miejsce rozgrywania rajdu w Starym Bosewie przyjeżdżam wcześnie, by na spokojnie przygotować się do startu. Pociągiem do Małkini i rowerkiem "najkrótszą" i oczywistą drogą do bazy. Wybór tej najkrótszej drogi przewyższa moje umiejętności korzystania z mapy. Na miejscu licznik wskazuje 60 km czyli dystans dwukrotnie dłuższy. W międzyczasie telefon od mojego "przewodnika" na Dymno Piotrka, z którym planowaliśmy wspólnie pokonać trasę maratonu. Niestety, nie przyjedzie, ponieważ odczuwa jeszcze trudy startu na pieszej 50-tce Rudawskiej Wyrypy. Wtajemniczeni twierdzą jednak, że Dymno kolidowało z udziałem w łódzkich juwenaliach.

Specjalnie nie nastawiałem się na wspólną jazdę więc wiadomość nie robi na mnie większego wrażenia. W końcu do tej pory startowałem w kilkudziesięciu imprezach na orientację, więc również jadąc samotnie powinienem bez problemu odnaleźć wszystkie punkty kontrolne. Pobudka. Zaskakuje słońce widoczne w oknach sali gimnastycznej - prognozy były bardziej pesymistyczne. Spokojne przygotowania do czekającego nas o dość przyzwoitej godzinie 8 startu. Na horyzoncie pojawiają się pierwsze chmurki. Z każdą chwilą chmur przybywa. Zaczyna kropić, lać, chwilowo przejaśnia się by po chwili wszystko się powtórzyło. Zaglądam przez ramię na mapy, które otrzymali startujący przed nami uczestnicy trasy ekstremalnej. Kółek oznaczających punkty jest przerażająco dużo. Jak połączyć je najkrótszą linią? Chyba trzeba by spędzić nad mapą wiele (zbyt wiele) czasu. Mam już wstępny pomysł jak rozpocząć jazdę.

Tuż przed startem wreszcie mam przed sobą własny komplet map - 4 arkusze formatu A3. Trzy z nich obejmują trasę (z zaznaczoną bazą i częściowo powtarzającymi się punktami) czwarta zawiera tzw. "rozświetlenia" czyli dokładniejsze fragmenty map w okolicy punktów kontrolnych. Osobna kartka zawiera opisy. Jak to wszystko ogarnąć podczas jazdy?. Ostatnie spokojne spojrzenie na widoczne na mapie punkty potwierdza wcześniejszy wybór. Jako jeden z pierwszych bikerów wyruszam na trasę. Kieruję się na zachód w kierunku PK11, by kolejne punkty zaliczać zgodnie z ruchem wskazówek zegara.

W którym miejscu mam opuścić asfaltową drogę? Skręcam w jakąś leśną drogę. Las, łąka, pierwsze piachy, nierówna, podmokła trawa. Wreszcie twarda, szutrowa droga ... ale zaraz, gdzie podział się mój licznik? Wracam na łąkę, do lasu, pozostawiając rower na pieszo sprawdzam każdy fragment przejechanej łąki i leśnej drogi ... jeszcze raz i jeszcze raz. Pokonanie trasy Dymna bez licznika wydaje się nierealne ale w końcu czas nieubłaganie ucieka, więc poddaję się. Po kilkuset metrach spotykam kolejnych zawodników. Czy nie zgubiłem licznika? Tak oczywiście. Szczęśliwy odbieram zgubę. Gdzie znaleziony? Na mostku, na łące, obok roweru który zostawiłem by ruszyć na poszukiwania.

Bezskutecznie staram się określić swoje miejsce w terenie. Zwiedzam jakieś górki w pobliskim lesie. Zrezygnowany ruszam dalej. No tak, dopiero teraz trafiam na tę właściwą, asfaltową drogę. Ślady rowerowych kół prowadzą do widocznego w oddali lasu. Niewielkie wzniesienie, lampion. PK11 Szczyt - zaliczony po 75 minutach od startu. Wtopa jest duża ale bez tragedii. Na pokonanie 120 km trasy pozostaje przecież jeszcze prawie 12 godzin.

Wracam na asfaltową drogę. Przede mną kolejny cel. Szutrowa droga widoczna na mapie, nieoczekiwanie kończy się ogrodzeniem i bramą z napisem "sołtys". Rezygnuję z forsowania przeszkody. Wycofuję się z ogrodzonej szczelnie wioski. Ślady opon na piasku wskazują w jaki sposób moi poprzednicy pojechali na punkt. Docieram nad niewielkie jeziorko ale zatrzymuję się dopiero na brzegu Narwi. Gdzie jest punkt? Dopiero teraz dokładnie studiuję mapę i staram się ustalić które z licznych na nabrzeżu drzew tworzą poszukiwaną kępę. Wracam do miejsca, które już wcześniej mijałem. Lampion na przeciwległej, niewidocznej ze ścieżki stronie drzewa. PK12 Kępa drzew.

Równa asfaltowa droga, szuter, zjazd do lasu. Teren jest stosunkowo słabo zarośnięty. Po krótkich poszukiwaniach, dość intuicyjnie trafiam na PK13 Granica kultur, róg lasu. Po 2 godzinach od startu moje osiągnięcia niewiele się poprawiły. Mam 3 zaliczone punkty. Aby zaliczyć całą trasę powinienem "zbierać" 3 punkty w ciągu każdej godziny.

By nie popełnić już więcej żadnego głupiego błędu wyciągam z kieszeni i zaczynam korzystać z linijki, Wszystko się sprawdza doskonale, gdy się odmierza odległość pomiędzy właściwymi punkami na mapie. Brnę bez sensu przez podmokłą łąkę - 200 m w jedną stroną i tyleż z powrotem (gdy już przychodzi opamiętanie). Teraz odnalezienie PK14 Jeziorko, to czysta formalność. Niewielki deszcz specjalnie nie przeszkadza w jeździe. Manewrowanie mapami ukrytymi w koszulce (a szczególnie często przekładanymi prześwietleniami punktów) jest jednak mocno utrudnione.

Przede mną rozmieszczony na łąkach poprzecinanych regularnie kilkunastoma kanałami OS - odcinek specjalny. Problemem nie jest odnalezienie w tym terenie jakichkolwiek punktów kontrolnych. Trzeba odnaleźć zaznaczone na mapie liniami prawidłowe drogi i właściwe punkty kontrolne. Zaliczenie tzw. punktów stowarzyszonych (mylnych) to karne minuty odjęte od ostatecznego czasu zaliczenia całej trasy. Porównuję mapę i jej "rozświetlenie", skrupulatnie odliczam kolejne kanały, których rysunek na mapie przypomina szczeble drabinki na sali gimnastycznej na której spaliśmy. Odmierzam linijką właściwe odległości i ruszam naprzód. Po łące na skróty pomykają dwuosobowe zespoły trasy ekstremalne. Na ich pomoc nie ma jednak co liczyć mają do zaliczenia inne punkty umieszczone na ortofotomapie (zdjęciu satelitarnym) łąki. Po drobnych poszukiwaniach mam zaznaczone na karcie startowej przy pomocy perforatora wymagane trzy punktu. To, czy wszystkie z nich są tymi prawidłowymi dowiem się dopiero po ogłoszeniu wyników. Były - OS zaliczam bezbłędnie.

Czas szybko mija. Już wiem, że na zaliczenie całej trasy braknie mi czasu. Na początek pominę punkty PK10 i PK15. Jadę w dół mapy do "łatwego" PK9. Opuszczam łąki i leśną przecinką docieram do najbliższego asfaltu. Kilka kilometrów szybkiej jazdy, skrzyżowanie z torami kolejowymi i po chwili powinienem zaliczyć odległy od asfaltowej drogi punkt pod mostem kolejowym. POWINIENEM - to jest najwłaściwsze słowo. Jakoś nie mogę dopatrzeć się torów kolejowych (może to jedna z nieistniejących już linii kolejowych?). Las się kończy, wyjeżdżam na otwarty teren, z lewej strony rozległe łąki. Nic nie mówiąca nazwa miejscowości Sieczychy. Jeszcze jedno uważne spojrzenie na mapę i odnajduję swoje położenie o 2-3 kilometry od poszukiwanego punktu. Tego asfaltu przez las nie powinno przecież być. Takie są "zalety" nieaktualnej mapy. Zawracam i skręcam w przecinkę, która doprowadzi mnie do właściwego asfaltu. Nie sposób nie odnotować jednego plusa tej pomyłki. Przy drodze stoi facet z aparatem - na pamiątkę pozostaną zamieszczone w tej relacje fotki. Jak to już zdarzało się poprzednio, teraz odnalezienie PK9 Most kolejowy - nie stanowi żadnego problemu.

W bezbłędnym odnalezieniu kolejnego punktu pomaga precyzyjnie odmierzona odległość oraz nadjeżdżająca z przeciwnej strony drużyna z trasy ekstremalnej. Chociaż ścieżynka w wąskiej przecince jest ledwo widoczna doprowadza na PK8 Rozwidlenie ścieżki i drogi.

Kolejny cel to punkt położony niemal idealnie w kierunku południowych. Linijka, dokładne odmierzanie odległości na liczniku. Nie wszystkie pionowe drożnie zgadzają się z mapą, lecz nie utrudnia to odnalezienie właściwej przecinki i odciśniętych w miękkim podłożu śladu opon które doprowadzą mnie do punktu. Chociaż początkowo mijam właściwe miejsce szybko naprawiam niewielki błąd i zaliczam PK16 Górka nad brzegiem jeziorka.

Opuszczam las, by ponownie do niego powrócić od strony Nowej Wsi. Nauczony poprzednimi wpadkami starannie kontroluję swoje położenie. Wybór zjazdu na okalającą wzgórza leśną drogę ułatwia widok opuszczającego tą drogę piechura. Niedaleko od drogi lampion przyczepiony do drzewa - PK7 Szczyt.

Przede mną paskudnie wyglądający PK6. Na mapie widaćjakieś rowy, bagna, podmokły las i jakieś niewyraźne dróżki. Miejsce o zachęcającej nazwie Zabagnie. Być może przypadkowo, ale wybieram najbardziej optymalny wariant. Z asfaltowej drogi skręcam w jedną z licznych gospodarskich, porośniętych trawą dróżek przez łąki i docieram do kępy drzew nad kanałem. PK6 Skrzyżowanie granicy lasu i rowu.

Opuszczam podmokły teren. Docieram do lasu i do nowej szutrowej drogi przeciwpożarowej. Zmylony dobrymi radami piechurów, wspomagających się mapą z zaznaczonymi szlakami turystycznymi niezbyt starannie kontroluję swoje położenie. Jestem w środku dużego kompleksu leśnego, ale w którym miejscu? Ponieważ nie potrafię rozwiązać tej łamigłówki szybko rezygnuję z zaliczenia PK5. Dotychczasowe błędy i tak sprawiają, że nie mam szans walczyć o przyzwoite nawet miejsce na mecie. Teraz wiem, że punkt znajdował się w odległości kilkuset metrów od drogi, którą jechałem.

Zaliczenie kolejnego punktu to czysta formalność. Do punktu prowadzi długa prosta droga leśna z wyraźny odciśniętym śladem rowerowych opon. PK4 Koniec drogi. Od startu minęło ponad 6,5 godziny czyli połowa limitu czasu. Moje dotychczasowe osiągnięcia są bardzo skromne. Zaliczyłem 10 punktów kontrolnych + 3 PK na odcinku specjalnym. Do kompletu brakuje 25 PK.

Przede mną kolejne nie sprawiające trudności punkty. Skrupulatna kontrola odległości przynosi efekt. Bez problemu docieram w okolice punktu. Gdy chwilę zastanawiam się nad wyborem dojazdu do punktu, las opuszcza Piotrek Buciak. PK3 Koniec ścieżki na grzbiecie.

Kierunek Długosiodło. Jadąc przez las z niepokojem spoglądam na załączony fragment ortofotomapy. Czy uda mi się odnaleźć w mieście skansen? Czy uda mi się odnaleźć w skansenie odpowiednią wiatę? Obawy zupełnie bezpodstawne. Drogowskazy wskazują dojazd do miniaturowego skansenu z dwoma obiektami. Chociaż dalsza pomoc nie jest już potrzebna. Ktoś opuszczający skansen wskazuje miejsce lampionu - drewniany wóz. PK2 Wiata w skansenie.

Przejazd przez miasto. Piaszczysta droga. Pagórkowaty teren. Nie obywa się bez prowadzenia roweru. Trafiam prosto na odpowiednie wzgórze. PK1 Zagłębienie na szczycie. To nie jest dobry dzień dla Piotrka, który szuka punktu nieco dalej.

Ponowny przejazd przez miasteczko. Punkt ukryty w środku lasu nie sprawia trudności orientacyjnych. Gorzej z dojazdem mokrą, błotnistą przecinką. Wiem, że wielu bikerów będzie twierdzić, że przecinka była przejezdna. Tylko warto się zastanowić czy wysiłek włożony w jazdę się opłaca. Po pierwszym podmokłym odcinku rzucam rower i biegnę zaliczyć punkt. Wymijam jadącego zawodnika i zostawiam daleko z tyłu opuszczając to nieprzyjazne miejsce. PK23 Skrzyżowanie przecinek.

Niby bezbłędnie docieram do miejsca gdzie powinien znajdować się PK25. Droga przez las. Śródleśna łąka. Ślady moich poprzedników. W narożniku powinienem odnaleźć lampion punktu kontrolnego. Pomimo kilkunastu minut poszukiwań - nie odnajduję. Możliwości są tylko dwie: albo byłem w niewłaściwym miejscu albo nie potrafiłem odnaleźć lampionu ukrytego po przeciwnej stronie któregoś z drzew. Sprawa nierozstrzygnięta, chociaż miejsce jest na tyle charakterystyczne skłaniam się do drugiej koncepcji.

Trudno przejezdne łąki, przeprawa przez rzeczkę o wdzięcznej nazwie Wymakracz. Woda na fragmencie wybetonowanego dna sięga niewiele ponad kostki. Znowu łąki. Szutrowa droga przez las. Odrobina wytchnienia podczas dłuższego asfaltowego dojazdu do kaplicy Sanktuarium NMP. PK27 Drzewo przy pompie. 20 m. na wsch. od kapliczki. Chwała organizatorom za punkt umieszczony w takim miejscu. Spokojnie mogę ugasić pragnienie i uzupełnić zapasy, oszczędzanej ostatnio wody.

Przede mną najsprytniej ukryty PK26 Dół po zabudowaniach leśniczówki. Mam szczęście - to dla niektórych bikerów pora sjesty. Odpoczywający zawodnik wskazuje mi miejsce ukrycia punktu. Zagłębiam się w niskich sięgających pasa zaroślach. Przekraczam niewielkie zagłębienie. Dopiero kiedy się odwracam, pomiędzy gęstymi liśćmi miga mi odrobina jaskrawego koloru. Lampion umieszczony niemal na poziomie ziemi i szczelnie osłonięty krzakami.

Leśne przecinki, leśna droga. Wyjeżdżam na otwarty teren. Po poszukiwaniach punkt odnajduję obok drogi przez pola, która tu przyjechałem. Nie obywa się bez przedzierania przez wyrośnięty ale i tak jeszcze gęsty młodnik. PK28 Górka zarośnięta lasem.

Podczas jazdy główkuję nad kolejnością zaliczania następnych punktów. Biorąc pod uwagę istniejące drogi, decyduję się na sekwencję 31-30-29-24. Dojeżdżam do wioski. Dalej prowadzi mnie dobra szutrowa droga. PK31 Cmentarz wojenny, narożnik.

Przede mną to zawsze wzbudza najwięcej obaw - rozświetlenie punktu w postaci ortofotomapy. Niezwykle skrupulatnie kontroluję każdy przebyty odcinek dojazdu. Prowadzące w różnych kierunkach ślady traktuję jedynie jako drugorzędną pomoc. Dróżką na granicy lasu i pól docieram na łąki i zatrzymuję się nad mizernym ciekiem wodnym. Zaznaczone na mapie miejsce znajduje się nieco wcześniej. Kiedy się odwracam nie mam problemu ze zidentyfikowanie rzędu drzew widocznych na satelitarnym zdjęciu jako podłużnej ciemna kreska. PK 30. Płn.-wsch. Róg kępy drzew na łące.

Kolejny punkt był chyba formalnością bo nie pozostawia w pamięci chociażby strzępków wspomnień. PK29 Róg granicy lasu.

Do nieco odległego punktu obok leśniczówki prowadzi twarda leśna droga. Nieopatrznie docieram nią nieco zbyt daleko do Wiśniewa ale jednocześnie omijam odcinek gorszej drogi. Przed celem kolejna przeszkoda, stosy drzew czy gałęzi leżących na samym środku drogi. Nie sprawdzam czy przeszkody da się ominąć bokiem. Niepewny odcinek mijam przecinkami. Leśniczówka, leśny parking. Z mapy i jej rozświetlenia niewiele wynika. Jeszcze raz dokładnie czytam opis punktu "przecinka po linii energetycznej". Odnajduję fragment lasu, różniący się od otoczenia. Kiedyś wyraźna przecinka ze słupami. Teraz zarastająca drzewami i krzakami. Kiedy robi się tak gęsto, że nie mogę jechać, porzucam rower, omijam krzaki i zaliczam punkt z buta. PK24 Przecinka po linii energetycznej, 100 m. na płd. od pomnika. Pomnik odnajduję dopiero gdy opuszczam to miejsce.

Powoli dobiega końca mój udział w rajdzie. Chociaż pozostały jeszcze 2 godziny do upływu limitu czasu, powoli trzeba myśleć jak wykorzystać ten czas, by zaliczyć jeszcze jak najwięcej punktów i zdążyć wrócić do bazy. Najbardziej optymalny wydaje się wariant 22-21 i w miarę możliwości 19-34.

Jadę przez las, przecinam znaną asfaltową drogę do Długosiodła. Za lasem w wiosce zatrzymuję się na innym asfalcie. Nie ma go na mapie ale z pewnością dojechałem o kilkaset metrów zbyt daleko. Wracam i po śladach skręcam w leśną drogę. Po chwili nie mam już wątpliwości, że doprowadzą mnie granicą pola i lasu (a właściwie po polu) do PK22 Róg granicy kultur.

Droga i leśna przecinka wzdłuż rowu szybko doprowadza mnie do PK21 Górka, suchy rów.

Czasu nieubłaganie ubywa. Jadąc miotam się między chęcią powrotu do bazy a chęcią zaliczenia jeszcze jednego punkciku. Kontrolując upływający czas jadę w kierunku ostatniego punktu, który mogę jeszcze zaliczyć. Twardą drogę zastępują niewielkie piaski. Przeskakuję na przeciwną stronę torów kolejowych i nieopodal drogi odnajduję PK19 Przepust, strona zachodnia. Chwilę przede mną punkt zaliczają triumfatorzy trasy ekstremalnej Sabina Giełzak i Marcin Krasuski.

Powrót do bazy to już sama przyjemność. Równa asfaltowa droga, lekki wiaterek w plecy. Pochylony nad kierownicą rozpędzam się do 30-40 km/godz. W bazie melduję się bezpiecznie na 17 minut przed zakończeniem trasy rowerowej. Pokonałem dystans 170 km porównywalny z osiągniętym przez 4 zawodników, którzy zaliczyli wszystkie punkty. Niestety całą trasę pokonywałem samotnie a orientacja nie jest moją najlepszą stroną. Do lepszego wyniku zabrakło przewodnika.

Start w Dymnie to przyjemność, której nie psuje ukończenie rajdu na dość odległej pozycji. Cieszy fakt, że mimo wszystko zmieściłem się na pierwszej stronie wyników i to, że uwzględniając 11 godzin karnych uzyskałem czas poniżej 24 godzin.

Statystyka trasy:
Dystans173,2 km
Czas trasy 12:43
Czas jazdy 10:15
Prędkość śr. 16,75 km/godz.
Prędkość max. 43,0 km/godz.

Zaliczone - 24 PK + OS
Niezliczone - 11 PK
Czas uwzględniający kary czasowe: 23:43
Miejsce - 22

Łódź maj 2012r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 104
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót