Potyczki z budowniczym trasy

XI DŁUGODYSTANSOWY RAJD na ORIENTACJĘ DYMnO 2009
Łochów, 8-10 maja 2009 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

autorzy zdjęć: Paweł Banaszkiewicz, Paweł Pakuła, Andrzej Krochmal, Wojciech Wasilewski

Dymno - rajd na orientację odróżniający się od wszelkich imprez jakie dotychczas poznałem. Swoje piętno, swoje rozumienie imprezy na orientację, odciska na nim Leszek, budowniczy trasy rowerowej. Przyjeżdżając tu, z góry można założyć, że trasa będzie ciekawa i dopracowana w najmniejszych szczegółach. Punkty z jednej strony wybrane w miejscach atrakcyjnych i trudnych do odnalezienia dla przeciętnego orientalisty, z drugiej precyzyjnie i jednoznacznie naniesione na mapę. Przejazd pomiędzy punktami znajdującymi się w najbliższej odległości maksymalnie skomplikowany.

Już kiedy kończyłem ubiegłoroczną trasę maratonu wiedziałem jedno - wrócę tu za rok. Pierwszy start to wielkie podwójne zaskoczenie. Pierwsze, przed startem - gdy czytałem o niezwykle liberalnym 10 godzinnym limicie czasu na pokonanie 100 km trasy. Drugie, w trakcie i po ukończeniu rajdu - gdy okazało się, że w wydłużonym do 12 godzin limicie czasu nie byłem w stanie zaliczyć wszystkich punktów kontrolnych.

Bez przesady mogę użyć zwrotu "bogatszy o doświadczenia" z pierwszej edycji (to doświadczenie na Dymnie jest bardzo ważne), z wielką ostrożnością podchodzę do tegorocznej trasy. Od organizatorów płyną sprzeczne informacje. Z jednej strony Leszek bardzo niezadowolony z wyznaczonej trasy (w domyśle - jest zbyt łatwa). Z drugiej, limit czasu już na "dzień dobry" wydłużony z 10 do 12 godzin. Jakie atrakcje zapewnił nam tym razem budowniczy trasy?




Podróż pociągiem do Warszawy, a później do Tłuszcza. Tu spotykam pozostałą łódzką ekipę: Piotrka, Pawła i Tomka, którzy z Łodzi przyjechali innym pociągiem. Chwila rozmowy, oni przesiadają się na KM ja dojadę do bazy rowerem. Chociaż na trasie mam drobne kłopoty orientacyjne, w Łochowie dość nieoczekiwanie na skraju lasu trafiam na szkolne budynki i dwóch rowerzystów. Bingo, jestem na miejscu. Jeszcze tylko poszukiwanie bocznego wejścia i melduję się w bazie rajdu w Zespole Szkół Ponadgimanazjalnych w Łochowie.

Przedstartowy wieczór to najlepszy czas, by doprowadzić swój rozpadający się sprzęt (niewątpliwie na skutek intensywnych przedstartowych treningów) do podstawowej użyteczności. Tomek walczy z obcierającym hamulcem tarczowym - jedna z koncepcji zakłada jego całkowity demontaż. Piotrek rozkręca i próbuje skręcić (początkowo bez odpowiednich kluczy) zbyt mocno dociśnięte konusy w tylnej piaście. Wydaje się, że w tym szaleństwie jest metoda - trening na zaciśniętych hamulcach, skręconych piastach i start w zawodach na wyregulowanym już sprzęcie. Wszystkich przebija Wojtek Burzyński, od kiedy pojawiam się w bazie, do późna w nocy uwalany w smarze walczy z łańcuchem, zmienia stary na nowy, później odwrotnie, coś skraca, coś dodaje, niszczy co najmniej jeden skuwacz. Efekt to kompilacja starego z nowym, łańcuch przeskakujący na kilku środkowych trybach.



Wielkie szykowanie do startu, montaż mapnika, przymocowywanie numeru startowego, pakowanie słodyczy, późna kolacja i próba uśnięcia pomimo trwających do północy rozmów współmieszkańców pokoju klasowego.



Pobudka. Ostatnia odprawa. Start (9:00) i zbiorowy dojazd do pierwszego obowiązkowego punktu kontrolnego PK1. Zwarty tłum rowerzystów rusza początkowo asfaltem, później piaszczystymi leśnymi drogami. Do dyspozycji mamy 2 mapy - główną o nietypowej skali 1:60.000 i szczegółowe wycinki otoczenia puntów w skali 1:25.000. Na razie nie będę musiał z nich nawet korzystać, prowadzący stawkę nie mylą się. Wyprzedzam kolejnych uczestników. Jestem już niedaleko punktu kontrolnego, gdy nadjeżdżający z tyłu Paweł rzuca pytanie - czy nie zgubiłeś bidonu?




Zawracam, jadę kilkaset metrów pod prąd, pytam nadjeżdżających o bidon. Wreszcie spotykam gościa, który ten bidon podniósł. W całkiem jeszcze licznym gronie zaliczam PK1 na szczycie górki, ale w tym czasie czołówka jest już daleko z przodu. Po akcji z bidonem czuję się lekko zdezorientowany. Opuszczam punkt, zostawiając Tomka pochylonego nad mapą. Jadę bez żadnej wyraźnej koncepcji, bez kontroli mapy. Trochę, jakby jeszcze nie obudzony. Na efekt nie trzeba długo czekać, zatrzymuję się na zakazanej dla uczestników drodze krajowej.

"Budzę się" i już raczej bez problemu zmierzam w kierunku najbliższego punktu K. Kiedy kontroluję mapę, dojazd nie nastręcza problemu. Zresztą w tym samym kierunku zmierzają jeszcze inni bikerzy. Skręt w odpowiednią przecinkę. Jazda niezbyt nadającą się do jazdy niewyraźną podmokłą leśną ścieżką. Drogę wskazują odciśnięte ślady tych, którzy byli tu przede mną. Niewidoczny na pierwszy rzut oka punkt K odnajdujemy, zgodnie z opisem, w narożniku polanki.

Jako kolejny wybieram do zaliczenia znajdujący się na północy punkt F. Ignoruję niewyraźną (na mapie) przecinkę prowadzącą prosto w tym kierunku. Nie mam ochoty na ponowną jazdę po miękkim porośniętym mchem podłożu, na przedzieranie się przez las. Postanawiam przechytrzyć organizatorów. Skręcam w lewo by dotrzeć do wyraźnej leśnej drogi. Zniecierpliwiony skręcam nie dojeżdżając do niej, wyraźna początkowo przecinka znika po dotarciu do wyrębu lasu - mam to, czego wcześniej chciałem uniknąć. Leśna droga, inna leśna droga, nie zwracam uwagi na kompas wskazujący różne dziwne kierunki, na wyczucie koryguję kierunek jazdy, pełna improwizacja. Tylko końca lasu jakoś nie widać.

Wreszcie opuszczam las, jadę przez łąki. Asfaltowa droga, i miejscowość Ogrodniki, której nie odnajduję na mapie. Gdzie ja właściwie jestem? Rzut oka na słońce i na kompas wszystko się wyjaśnia. Las opuściłem w kierunku wschodnim Pozostaje powrót asfaltem na zachód. Pojawiająca się tablica z nazwą miejscowości Łosiewice wszystko wyjaśnia, na asfalt wyjechałem ponad 2 km od miejsca w którym powinienem się znaleźć. Wyraźnie, bardzo wyraźnie przedobrzyłem.

Miło zaskakuje fakt, że pomimo błądzenia jeszcze ktoś ze mną jest na trasie. W towarzystwie pojedynczych bikerów docieram w okolice punktu kontrolnego F. Rozwidlenie dróg, wybieramy tę z prawej strony. Pozostawiam rower przy drodze i wbiegam na najbliższe wzgórze, gdzieś tu powinien być punkt - ale nie ma. Ktoś odkrywa, że to nie to wzgórze. Biegnę na kolejne, odnajduję lampion i perforuję kartę startową (F - szczyt górki). Bieg do pozostawionego za sąsiednim wzgórzem roweru.

W dość licznej grupie jedziemy w kierunku Odcinka Specjalnego wzdłuż rzeczki Dzięciołek. Tuż obok wyrysowanej na mapie trasy mamy odnaleźć 3 punkty kontrolne. Kręci się tu już bardzo duża ilość bikerów. Odnalezienie wszystkich punktów nie jest takie proste. Zaskakuje widok czołówki, która jeszcze nie opuściła tego miejsca. Paweł Brudło, Piotrek Buciak wracają po przejechaniu całego odcinka i odnalezieniu tylko 2 punktów.

Ponieważ jestem gdzieś na początku OS-u zawracam za nimi. Po dokładnej penetracji terenu, lampion odnajduje się na brzegu rzeczki, ukryty u podstawy przewróconego przez bobry wielkiego drzewa. Dalsze 2 punkty zaliczam już bezwiększego problemu. No może poza koniecznością kilkakrotnego pokonywania wpław lub po prowizorycznej kładce niepozornego Kręciołka. Napęd chrzęści po kontakcie z piaskiem i wodą. To tylko taka mała zapowiedź tego co nas czeka na dalszym odcinku trasy.

Na punkt G zmierzam twardą chociaż nieco okrężną leśną drogą w kierunku torów kolejowych. Kolejny odcinek nie jest już tak przyjazny rowerzystom. Linijka pozwala dokładnie namierzyć właściwy skręt w kierunku łąk i widocznego już z oddali lampionu. Gdzieś tutaj spotykam Wojtka Wasilewskiego i prawdopodobnie Arka Jaskułę, z którymi pokonam całą trasę.

Stojąc obok kładki na kanale po raz pierwszy wspólnie ustalamy dalszą taktykę i kolejność zaliczania punktów. Będziemy je zaliczać ze zmienym szczęściem. Na jedne trafimy "z biegu", inne zaliczymy po krótkim poszukiwaniu, na jeszcze inne zmarnujemy znacznie więcej czasu. Punkt H na wzgórzu będzie należeć do tych pierwszych. Jedziemy pewnymi drogami, najpierw przez Zieleniec do torów, później prosto na północ. Kontrola odległości pozwala pewnie namierzyć odpowiednią przecinkę. Mozolnie wspinamy się na niespodziewanie wysokie (jak na nizinne Mazowsze) wzgórze.

Krótka (nie ostatnia na trasie) burza mózgów i wybieramy jazdę przecinką do miejscowości Drak. Mam szczęście, że nie jestem tu sam - punkt B ukryty jest na mojej podwiniętej z tej strony mapie i z pewnością bym go pominął. Po raz kolejny ocieramy się o tory kolejowe. Spotykamy startującą na tym samym odcinku rowerowym ale 2 godziny przed nami parę zawodników z trasy ekstremalnej. W pobliskim lesie pojawiają się słynne mazowieckie piachy, utrudniające jazdę a w skrajnych przypadkach zmuszające nas do prowadzenia rowerów. Skręcamy w przecinkę, jedziemy w kierunku punktu (przynajmniej nam się tak wydaje) i dość nieoczekiwanie trafiamy na polanę na skraju lasu. Szybka identyfikacja miejsca w którym się znaleźliśmy, nieudana próba jazdy skrajem lasu, odwrót i pewny najazd na punkt B na drodze między skarpami.

Na dłuższy czas opuszczamy nieprzyjazne piaszczyste lasy. Najkrótszymi, różnej jakości drogami przez Sadoles docieramy do Zajezierza. Tu odnalezienie położonego na wzgórzu niewielkiego starego cmentarzyka nie stanowi najmniejszego problemu. Przy jednym z nagrobków lampion punktu kontrolnego C.

Wbrew nie wypowiedzianym sugestiom budowniczego trasy (najkrótszy wariant) rezygnujemy z atrakcyjnego skrótu na rzecz równej asfaltowej drogi. Chwilowo na pokonywanie ewentualnych piachów nikt z nas nie ma ochoty. Jedziemy przez Sadowne, objeżdżamy punkt D od północy, by atakować go widoczną na mapie polną drogą od południa. Jeszcze na asfalcie mijamy Piotrka Buciaka (będzie 3) a już podczas jazdy drogą między polami Darka Wielakina. Zostawiając rowery pieszo okrążamy samotne gospodarstwo, by z przeciwnej jego strony odnaleźć imponujący stary dąb, pomnik przyrody i jednocześnie miejsce punktu kontrolnego D.

Dłuższą chwilę analizujemy okolice punktu A (jak dostać się na przeciwległy brzeg Bugu). Wreszcie ktoś doczytuje końcowy fragment jego opisu (... Uwaga, mapa sprzed zmiany koryta Bugu). Oczywista droga przez Zarzętkę, Lipowiec, zjazd nad stare zakole rzeki. Dalej ... kompletna klęska. Chyba niedostatecznie dokładnie przestudiowaliśmy otrzymane mapy. Przez długi czas szukamy oczka wodnego po południowej stronie wału przeciwpowodziowego - spierając się tylko w jakiej znajduje się odległości. Jestem przekonany, że z drugiej strony tuż za wałem może się znajdować tylko rzeka. Wreszcie bezcenne informacje o miejscu położenia punktu przekazuje Darek Wielakin, który bez problemu zaliczył ten punkt przed nami. Jeszcze kilka minut zwiedzania porośniętego łąkami terenu za wałem i my również odnajdujemy ukryty za drzewami zbiornik wodny. Na jednym z drzew oznaczenia punktu kontrolnego A.

Osłonięci przed wiatrem jedziemy drogą poniżej wału. Skręcamy na porośniętą trawą, ledwie wyjeżdżoną ścieżkę przez łąki. Jazda w pełnym słońcu, po uginającej się trawie, w poprzek nagrzanej przez słońce łące, rozgrzewa nas i ułatwia podjęcie kolejnej decyzji. Perforujemy karty startowe (punkt E).

Przed nami szerokie rozlewisko - bród na rzeczce Ugoszcz. Najkrótsza droga (skrót) do punktu kończącego ten etap rajdu, znajduje się dokładnie po drugiej stronie rzeki. Chwilę przed nami pokonuje je zawodnik z nr 101 Adam Wojciechowski. Nie pamiętam czy coś wcześniej wspólnie ustalamy ale po chwili w wodzie jest już Wojtek, bez zastanowienia ruszamy w jego ślady. Nawet chwili nie zastanawiam się, że ubrany jestem w kolarskie buty i długie spodnie. W wąskim zagłębieniu pośrodku rozlewiska woda sięga mi powyżej 3/4 uda. Jedyne o czym myślę w tym momencie, to: "muszę mieć tu zdjęcie", "nie ruszę się z tej wody, dopóki nie będę miał zdjęcia". Drugiej takiej okazji mogę już nigdy nie mieć.




Moje marzenia spełniają się dość szybko, cofamy się na środek rozlewiska w czasie gdy Wojtek wyjmuje aparat. Możemy kontynuować przeprawę. Nie jest to wcale takie proste, w nogawkach moich zaciśniętych u dołu opaską spodni gromadzi się po kilka kilogramów wody. Z trudem podnoszę do góry obciążone tym balastem nogi. Tak myślę, co by było, gdyby Wojtek nie miał aparatu - czy czekałbym w wodzie na przyjazd kolejnego zawodnika?

Krótki odcinek przez miejscowość Brzóza, skręcamy obok rezerwatu Jegiel i meldujemy się na polanie z wiatą turystyczną - na punkcie 14 kończącym część pierwszą pierwszego etapu. Uzupełniamy dziwnie uszczuplone zapasy wody, pobieramy drugi komplet map i nie widzimy sensu dłuższego pobytu w tym niewątpliwie atrakcyjnym miejscu. Na II etap rajdu z obowiązkową kolejnością zaliczania punktów kontrolnych ruszamy w składzie 4 osobowym powiększonym o spotkanego na punkcie Adama.

Pierwszy punkt, nie pozostawia w mojej pamięci żadnych wyraźnych wspomnień. Po krótkiej jeździe, chyba bezproblemowo, odszukujemy go na rogu polany. Dalej jedziemy leśnymi przecinkami w kierunku miejscowości Rafa. Po opuszczeniu lasu i konsultacji z letnikami lokalizujemy dokładnie swoje położenie jedziemy drogą między domkami, drogą przez łąki. Przed nami niewielki szeroko rozlany strumień. Okazuje się, że opis punktu - przejazd przez strumień - należy rozumieć bardzo jednoznacznie. PK2 znajduje się dokładnie po przeciwnej stronie rozlewiska a jedyna droga do niego prowadzi przez wodę. Zostawiamy rowery i zanurzamy nogi w przyjemnie chłodzącej wodzie. Po poprzedniej przeprawie woda sięgająca do kolan nie robi na nas żadnego wrażenia.

Wracamy przez Rafę, pokonujemy las, nadrzeczne łąki i przedostajemy się (tym razem mostem) na drugą stronę Liwca. Po raz kolejny zamieniamy najkrótszą drogę na nieco dłuższą asfaltową przez Kamieńczyk. Porcja piasków i tak nas nie ominie. Bezbłędnie odnajdujemy PK3 obok przepustu.

Przed nami na odcinku zaledwie trzech kilometrów kolejne 2 punkty kontrolne. Takie skupienie punktów kontrolnych na niewielkim obszarze, może oznaczać tylko jedno - nie będzie łatwo. Sytuację komplikuje oddzielająca nas od kolejnego punktu droga, po której nie powinniśmy się poruszać.

Rozsądny wydaje się wariant atakowania punktu od wschodu. Najkrótszą drogą wzdłuż rowu melioracyjnego, później kilkaset metrów piaszczystą drogą wzdłuż lasu docieramy do opuszczonego niedawno asfaltu. Mijamy skrzyżowanie z trasą przelotową i szukamy widocznej na mapie drogi w poprzek lasu w kierunku PK4. Tylko jeden problem, w terenie drogi nie widać. Nie chcąc łamać zakazu szukamy jej idąc skrajem lasu. Wreszcie poddajemy się, rosnący tu las jest wyraznie młodszy od wieku otrzymanej mapy - a może ta droga to żart - kreska dorysowana na mapie przez organizatorów.

Szukamy innej możliwości dotarcia do punktu. Skecamy w najbliższą niewyraźną ścieżkę/przecinkę. Na rozwidleniu decydujemy się na jej prawą odnogę. W pewnym momencie trudno przejezdna ścieżka kończy się, przed nami las. Przedzieramy się między krzakami, próbujemy jechać czymś, co kiedyś mogło być przecinką, wydostajemy się na śródleśną łąkę. W zasięgu wzroku "zakazana" droga. Od punktu nad oczkiem wodnym dzieli nas kilkaset metrów łąki. Nawet przy najlepszych chęciach jechać tędy się nie da. Mijamy widoczne na mapie przewężenie łąki. Docieramy do ambony. Rozglądamy się za oczkiem wodnym. Zagłębienia wypełnionego wodą z kilkudziesięciu metrów nie widać. Widać natomiast białoczerwony lampion. Słychać też dochodzący z tej strony rechot żab. PK4 zaliczony.

Na skraju lasu odnajdujemy ścieżkę, którą wydostajemy się na główną leśną drogę. Problemem pozostaje, jak odnaleźć po przeciwnej jej stronie PK5, nie wiedząc na którym odcinku tej drogi się znajdujemy. Wojtek skręca w jedną z kolejnych przecinek. Pozostali są jakby niezdecydowani. Gdzie jest widoczna na mapie łąka? Gdzie jest widoczny na mapie rów melioracyjny? Wracamy by po chwili ponownie ruszyć zaproponowaną przez Wojtka trasą. Po krótkiej chwili musimy przyznać że miał rację (jeszcze nie raz w plątaninie leśnych dróg i przecinek wykaże swój kunszt nawigatorski). Bezbłędnie wyjeżdżamy prosto na lampion oznaczający PK5. Czyżby najgorszy odcinek mielibyśmy już za sobą?

Bez problemów dojeżdżamy do zabudowań miejscowości Fidest i dalej na wzniesienie z PK6. Równie bezproblemowa nawigacyjnie droga prowadzi przez Gać do kolejnego punktu kontrolnego. Problemem są wszechobecne piaski. Mniejsze łachy piasku staram się "przeskakiwać" na pełnej szybkości. Na dłuższych niestety kończy się prowadzeniem roweru. Wyławiamy z śródleśnej łąki Darka, który źle oszacował odległość punktu kontrolnego. By po chwili już w ostatecznym już 5 osobowym składzie zjechać na drogę prowadzącą do PK7.

Powracamy nad Liwiec i lokalizujemy dwa oczka wodne rozmieszczone na przeciwległych brzegach rzeki - PK8/PK9. Asfaltowa droga i zjazd do lasu. Tu po raz kolejny mistrzem nawigacji jest Wojtek. Nie próbuję nawet kontrolować mapy. Zaliczamy PK10 i kończymy tym samym II etap rajdu. Pozostają do zaliczenia PK15 i PK16 z etapu I i powrót na metę.

Jedziemy przez Rokitniak, Nowe Łazy, tu skręcamy na łąki, pokonujemy ciek wodny. Kolejny odcinek przez łąki do biegnącej nad lasem drogi. Dezorientacja - zamiast drogi pojawia się drugi rów wypełniony wodą. Po prowizorycznej kładce przechodzi para MIX z trasy ekstremalnej i ja z Darkiem. Pozostała trójka wycofuje się i po analizie mapy zaatakuje PK15 od innej strony. Przedzieramy się za ekstremalistami przez porośnięty krzakami las, docieramy do przecinki, wracamy nad strumień (który wcześniej uznaliśmy za drogę). Dalsze podążanie za uczestnikami trasy ekstremalnej wydaje się pozbawione sensu. Rozstajemy się, oni wracają przecinką, my ruszamy najkrótszą trasą wzdłuż rowu. Dla mnie chronionego długimi spodniami, przedzieranie się porośniętym wszelką roślinnością lasem nie stanowi większego problemu. Darek wychodzi z tego z mocno pokiereszowany przez jeżyny i krzaki.

Widoczny z daleka przepust pokonują właśnie nasi koledzy. Rzucają tylko "punkt 50 metrów dalej" i odjeżdżają. Pozostawiamy rowery, biegiem pokonujemy odcinek do punktu - tam i z powrotem. Po chybotliwym drągu przeprawiamy się na drugi brzeg i ruszamy w pogoń za widoczną w oddali trójką bikerów. Wkrótce razem jedziemy w kierunku PK16. Dla mnie jazda na orientację już się skończyła. Jadę pod dobrą opieką. Pilotem grupy będzie już do samej mety Wojtek. By nie uchybić postanowieniom regulaminu i nie nadkładać więcej drogi, ostatni kilometr pokonujemy szerokim poboczem zakreskowanej drogi.

Z uczuciem niepewności jadę w kierunku mety. Mam wrażenie, że podobne odczucia mają moi koledzy. Wjedziemy wszyscy razem czy może ktoś będzie chciał się ścigać. Niby miejsce w drugiej dziesiątce nie jest ważna ale ... przecież liczą się jeszcze punkty do Pucharu Polski. Wszystko kończy się spokojnie, na metę wjeżdżamy zwartą 5-cio osobową grupą. Sędziemu próbującemu ustawić nasze karty w jakiejś kolejności udaje się wytłumaczyć, że przyjechaliśmy całą grupą i w jednakowym czasie i tym samym momencie minęliśmy linię mety.



Licznik wskazuje dystans 128 km pokonany w czasie 10 godzin i 8 minut. Zrobiłem to z oszałamiającą prędkością 16,1 km/godz. przy czasie jazdy 7 godz. 50 min. Wystarcza to by zająć 9 miejsce (3 w kategorii M-40). Drugi pojedynek z budowniczym trasy kończy się umiarkowanym sukcesem - zaliczeniem całej trasy w wydłużonym - zupełnie bez potrzeby - limicie 12 godzin. Wynik dotychczasowych zmagań 1:1. Czas na 3 starcie już za rok.

Łódź maj 2009r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 107
e-mail: wiki@bg.umed.lodz.pl


powrót