Walka z czasem

I Maraton rowerowy na orientację


Bikeorient by Cyklomaniak - Łódź 12.04.2008

(relacja)
relacje z innych imprez
powrót

Maratony na orientację - od tego zaczynałem kilka lat temu, po wielu latach przerwy, moją przygodę z rowerem. Po licznych startach w Harpaganie i innych maratonach w zwykle bardzo odległych miejscach maratony zawitały najpierw do pobliskiego Wolborza, teraz do Łodzi. Tym razem będę miał przyjemność jazdy na doskonale mi znanym terenie Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Obszaru poznanego podczas częstych wypadów na te tereny a szczególnie podczas wybierania punktów na jesienną nieformalną jazdę na orientację.

Jadąc na miejsce startu spotykam grupki zdążających w tym samym kierunku bikerów. Doganiam Piotrka i Pawła organizatorów wolborskiego Bikeorientu. Jedzie z nimi znany, nie tylko z Harpagana, Romek Trzmielewski z Krakowa. Wiele innych osób widać przy samochodach na "kaloryferze" - parkingu odległym o kilometr od miejsca startu. W bazie imprezy jest już zaskakująco duży tłum. Do zapisanych przez formularz internetowy 50 osób - bezpośrednio na starcie dołącza kolejne 20.

Przedszkole

Na 5 minut przed startem, pada hasło "można otworzyć mapy". Szybka ocena sytuacji. Na początek wybieram wariant północny, później okrążę bazę zgodnie ze wskazówkami zegara "zbierając" wszystkie 13 punktów kontrolnych. Na początek najbliższy PK7. W pobliżu ścieżki, którą jadę widzę zbitą z bali ławeczkę. Drzewo z kodem P4 na północny-zachód od ławki. Dla pewności sprawdzam pobliskie wzgórze, czyli miejsce zaznaczone na mapie. Żadnej innej ławki tam nie ma.

Dalej może nie najkrótszym ale optymalnym wariantem jadę na kolejne punkty. Sprawdzam znak drogowy tuż obok cmentarza - PK5 - ograniczenie prędkości do 30 km/godz. Asfaltem dojeżdżam na skraj lasu i spisuję ostatnie 3 litery z tablicy umieszczonej na ogrodzeniu "Uwaga złe PSY" zaliczając PK10. Od północnej strony prowadzi prosty i łagodny podjazd w kierunku wzniesienia znanego jako Gubałówka (PK8). Tu popełniam błąd, nie patrząc na mapę za punkt kontrolny uznaję pozbawione kory drzewo po prawej stronie drogi, co więcej w kartę wpisuję nie obwód tego drzewa, a szacowaną jego średnicę (10cm). Właściwy punkt pozostawiam z lewej strony.

Szalony zjazd do ulicy Okólnej i wkrótce docieram w okolicę miejsca, w którym znajduje się kolejny PK12. Tylko jak znaleźć miejsce tak charakterystyczne, jak punkt widokowy, znajdujący się na łagodnym zboczu niewielkiego ale rozległego wzgórza, na mapie o bliżej nieokreślonej skali (1 km to ok. 28 mm). Z miejsca, w którym się zatrzymuję widzę 1 słup wysokiego napięcia - tylko jak oszacować, czy znajduje się w odległości mniejszej od 100 m. Na karcie wpisuję - 0 (1 ale chyba dalej niż 100 m).

Chwila i jestem na dobrze znanym pagórku - Szpaczej Górze (PK1). Zgodnie z tym co widzę, wpisuję ilość ścieżek prowadzących ze wzgórza w dół - 5 (4 z samego wzgórza), ponieważ jedna rozgałęzia się dopiero 10 metrów poniżej szczytu. Najkrótszą drogą docieram do zakrętu niebieskiego szlaku na skraju lasu. Tu przynajmniej nie ma żadnej wątpliwości. Ambona myśliwska wsparta jest na trzech konarach tego samego drzewa - PK2 - 3. Po drodze na ten punkt mijam jadącego w przeciwnym kierunku Pawła.

Do kolejnego, położonego gdzieś w okolicach Śmieciowej Góry punktu PK13 jadę pełen obaw. Gdzie się znajduje i jak wygląda punkt w postaci murku o wysokości 50 cm. Wspinam się na szczyt góry, tu leży luźny fragment czegoś co kiedyś niewątpliwie było murem (nie tak wyobrażałem sobie ten mur). Bez większego przekonania spisuję litery umieszczone kiedyś na tym kawałku gruzu (PK!).

Na chwilę tracę kontrolę nad zaplanowaną wcześniej trasą. Przemokła i silnie złożona mapa nie pomaga w podjęciu właściwej decyzji. Zaliczam PK11 - mostek zbudowany jest z 14 belek - i dopiero tu dostrzegam swój błąd. Na powrót do planowanej wcześniej trasy jest już za późno.

Dojeżdżam do ul. Łagiewnickiej i wykorzystując silny wiatr i równą, asfaltową drogę błyskawicznie osiągam PK6 - z rozkładu jazdy odczytuję godzinę 22:58. Powrót do pominiętego wcześniej PK3 (stanowisko MiniGolfa nr 14) odbywa się już doskonale osłoniętą przed wiatrem leśną drogą. Spisuję nazwisko jakiegoś księdza z pomnika (PK7). Od Janusza dowiaduję się o cenę piwa Karmi w jego barze (PK9) i po krótkiej chwili wpadam do bazy. Na liczniku 26 km (czas jazdy 1:25). Poprawna kolejność zaliczenia ostatnich punktów (13-9-4-11-3-6) pozwoliłaby, jak przypuszczam, skrócić ten dystans o 3-4 km.

Jestem mile zaskoczony, gdy dowiaduję się, że wyprzedziły mnie jedynie 3 osoby, które wyruszyły na drugą część trasy zaledwie 2 minuty wcześniej.

Dla zaawansowanych

Punkty kontrolne potrzebne do zaliczenia II części trasy trzeba teraz własnoręcznie przenieść na mapę z wzorcowej "mapy matki". Jak zrobić to maksymalnie szybko, a jednocześnie dokładnie? Kilka razy przeliczam, czy któregoś z punktów nie pominąłem. Jeszcze chwila zastanowienia nad wyborem trasy i ponownie ruszam na północ.

Od przeciwnej strony pokonuję stromy podjazd na wzgórze gdzie znajdował się PK8. Na mapie wszystko wygląda tak prosto. Gdzieś dalej obok szlaku powinno znajdować się minimalne wzniesienie (dumnie nazwane Kamienną Górą) z zagłębieniem, w którym znajduje się być może kilka drzew, które trzeba policzyć. Ambitnie próbuję znaleźć to miejsce. Drobny deszcz, który właśnie zaczyna ponownie padać powoduje, że oglądana z obu stron mapa nasiąka wodą, a w niektórych miejscach zaczyna się przedzierać. Wreszcie po ponad 15 minutach bezradnego kręcenia się po bardzo ograniczonym obszarze lasu zrezygnowany ruszam dalej. W karcie startowej obok PK12 wpisuję - nie wiadomo dlaczego - liczbę 1. Później zamierzam ten bezsensowny wpis skreślić ale wtedy nie ma już na to czasu. Żeby było śmieszniej jest to poprawne potwierdzenie punktu, na który tak naprawdę nie trafiłem (przynajmniej ja nic o tym nie wiem).

Odwiedzam doskonale znane łódzkim bikerom wzgórze widokowe - PK1. Oglądam 4 ciosy stojącego tam słupa (chwilę za mną nadjeżdża Piotrek). Po trasie Mazowii docieram do przepustu pod drogą krajową PK14 - 9 betonowych płyt w stropie. Dobrą asfaltową drogą mijam Dobieszków, zatrzymuję się dopiero przy widocznym przy drodze krzyżu we wsi Ługi, kilkakrotnie oglądam dokładnie to miejsce ze wszystkich stron w poszukiwaniu daty - bezskutecznie. Poddaję się i jadę dalej, by zaledwie kilkaset metrów dalej trafić na poszukiwaną kapliczkę (PK13) zbudowaną w roku 1958.

Znanym zielonym szlakiem przedostaję się na druga stronę rzeki Moszczenicy do pobliskich Warszewic, gdzie będę szukał PK7(!?!) czyli kościoła czy kaplicy. Z przeciwnej strony nadjeżdża prowadząca na półmetku trójka bikerów z których znam tylko Marcina (MMM-a). Zauważam, że od pewnego momentu jadę przez las, co oznacza że się nieco zapędziłem. Zawracam. Na skraju pól, moi rywale studiują mapę i identyfikują PK4. Jeszcze nie dociera do mnie, że błędnie poszukiwałem w tym miejscu (innego punktu) bez większego przekonania wpisuję, że drzewo z oznaczeniem szlaku ma 2 konary. Numer punktu na mojej przemokniętej mapie, zagiętej właśnie w tym miejscu rozmazał się i był nieczytelny.

Koledzy dopytują się o ilość zaliczonych przeze mnie punktów. Wyglądają na zdziwionych, gdy na mojej karcie doliczam się 4 wpisów. Mnie dziwi ich zdziwienie. Przecież to oni prowadzą po "przedszkolu". Wariant atakowania przez nich najbardziej wsuniętego na północ punktu od strony Cesarki czyli od miejscowości położonej jeszcze bardziej na północ nie był chyba najszczęśliwszym wariantem.

Trochę zbyt późno, od startu do drugiej części trasy, spoglądam na zegarek. Na powrót do bazy pozostaje coś ok. 1,5 godz. Próba zaliczenia wszystkich punktów kontrolnych była błędem. Zaliczenie punktów położonych najbliżej bazy dałoby lepszy efekt.

Najkrótszą drogą docieram na wschodni skraj wioski Stare Skoszewy. Najdalej położona posesja - PK8 ma nr 8. Pomimo, że do zakończenia coraz mniej czasu, kusi punkt obok leśniczówki Janinów. Niestety w miejscu, gdzie powinien znajdować się PK15 nie udaje mi się wypatrzyć żadnej wiaty, na dłuższe poszukiwania nie mam już czasu, wpisuję O (były 4).

Szybko mijają kolejne cenne minuty. W jak dramatycznej znalazłem się sytuacji, okazuje się dopiero wtedy, gdy z drogi w kierunku Brzezin skręcam w kierunku Jaroszek. Rozpoczyna się walka z czasem. Jazdę utrudnia silny, uporczywy, przeciwny wiatr. Prędkość gwałtownie spada i tylko na zjazdach przekracza 20 km/godz. Dokładnie przeliczam ilość stawów po wschodniej stronie drogi. Z pewnością bezpośrednio przy drodze są 4, a w oddali jeszcze jedno, nieco mniejsze oczko wodne. PK5 - wpisuję 4(5). Organizatorzy doliczyli się 4(3).

Nieubłaganie zbliża się limit czasu dead line. Jedynie przybycie przed godziną 15:13 gwarantuje, że zostanę sklasyfikowany i cały wysiłek nie pójdzie na marne. W warunkach, jakie panują nie potrafię nawet ocenić ile czasu zajmie mi powrót, no i czy w samej końcówce jazdy pod wiatr nie braknie sił a moje nogi nie zmienią się w "cukrową watę".

Niemal instynktownie i na pamięć wybieram najkrótszą drogę powrotu. Jadę przez Moskwę, Plichtów, Byszewy. PK10, obok wzgórza Janów, mijam dosłownie na wyciągnięcie ręki (tam spotkałem Piotrka 2 dni przed imprezą). To tylko kilkaset metrów ale jednocześnie kilka dodatkowych minut, których może zabraknąć w końcówce. Modyfikuję trasę i zamiast jazdy polnymi i gruntowymi drogami przez Grabinę wybieram jak najszybszy zjazd do asfaltowej drogi do Kalonki. Licznik tyka przez cały czas, pozostaje jeszcze 30, 20, 15 .... minut.

Nawet przez moment nie myślę już o tym, że gdzieś w pobliżu tej drogi jest PK6 - kaplica przy której wystarczy zatrzymać się na chwilę i spisać pewne inicjały. Parszywa, okropnie nierówna gruntowa droga do Wilanowa Tu przekraczam krajówkę. Chwila oddechu, asfalt ulicy Okólnej i lekko sprzyjający wiatr a może tylko jego brak, przejazd leśną drogą w okolicach Szpaczej Góry, wąska ścieżka - skrót do drogi prowadzącej do bazy. Na liczniku godzina 15:08. Uczucie ulgi, dopiero teraz wiem, dopiero teraz mam pewność, że zdążę na metę przed upływem czasu nawet gdybym musiał biec z rowerem na plecach. Nie muszę się już śpieszyć, spokojnie kończę zawody na 2 minuty przed czasem.

Organizatorzy zaliczają mi 11 (z 13) punktów kontrolnych "przedszkola" oraz 7 (z 8) odwiedzonych PK w części drugiej BobCyka. Cieszy styl w jakim udało mi się pokonać całą pierwszą i dużą część drugiej części trasy (ok. 10-15 minut zabrakło do zaliczenie dodatkowych 2 PK). Wydaje się, że to dobry znak przed głównym wiosennym maratonem na orientację Harpaganem. Miejsce w drugiej dziesiątce osładza nieco fakt, że podobnie jak Paweł, w drugiej części trasy zaliczyłem najwięcej punktów.

Fakt, że cała trasę "przedszkola" zaliczyły tylko dwie osoby spośród kilkudziesięciu, które całą trasę objechały świadczy jedynie o źle wybranych i opisanych punktach kontrolnych. Miały być ciekawe, były niejednoznaczne. Dodatkowo druga część trasy była niedoszacowana o prawie 80% !!!! Pomimo wszystko trzeba przyznać, że wszyscy mieli równe szanse (miejscowi bikerzy może równiejsze) i w konkurencji wymyślonej przez Organizatorów zwyciężyli najlepsi.

Czas trasy: 4:11
Dystans: 73,5 km (I-26, II-47,5)
Prędkość śr.: 20,7 km/godz.
Prędkość max.: 46,0 km/godz.

Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki@bg.umed.lodz.pl


powrót