Pierwszy na mecie albo o umiejętnościach liczenia

BikeOrientProlog 2008
Łódź, 6 stycznia 2008 r.

(relacja)
relacje z innych imprez
powrót

Bar pod Modrzewiami - w tym miejscu odbędzie się kolejne spotkanie miłośników rowerowej jazdy na orientację. Tym razem organizatorami będą profesjonaliści Piotr, Paweł i Ania Banaszkiewiczowie. Ja - dla odmiany - wystąpię w roli uczestnika zawodów. Po wyjątkowo mroźnym i wietrznym - poprzedzającym imprezę - tygodniu prognozy równie zniechęcające do startu. Gwałtowne ocieplenie i opady śniegu przechodzącego w deszcz. Mimo nietypowej dla bikerów pory roku na starcie pojawia się zaskakująco duża ilość chętnych. Dostaję kolejny numer 12 a za mną zapisuje się jeszcze kilkunastu zawodników. Przyjeżdża nawet kilka osób spoza Łodzi.

Po krótkim wprowadzeniu, godzina "O" - rozdawanie map i można startować. Ruszam niezdecydowanie do przodu. Jak zwykle, na początku, widzę na mapniku przed sobą jedynie różnokolorowa płachtę papieru i jakieś niezrozumiałe napisy z nazwami znanych miejscowości. Nie potrafię zsynchronizować tego co kiepsko jeszcze rozróżniam ze znanym dość dobrze terenem. Na szukanie okularów i spokojne studiowanie mapy szkoda czasu. Skrótem przez las docieram do Wycieczkowej, przede mną kilka osób, które wykazały się większym refleksem na starcie. Chwilowo nie jest źle, mogę zdać się na orientację moich "przewodników". Kiedy widzę zbliżający się parking i skraj lasu, wiem że minąłem miejsce gdzie powinienem skręcić. Wracam i jadę ścieżką po śladach tych, którzy nie popełnili mojego błędu. Jest poszukiwana wiata (PK3), gorączkowo liczę liczbę drewnianych słupków podpierających zadaszenie (zapisuję 8) i szybko ruszam dalej. W plątaninie ścieżek intuicyjnie wybieram te prowadzące prosto na zachód. Wkrótce wyjeżdżam na znaną drogę w okolicy cmentarza. Powoli zaczynam rozróżniać szczegóły na mapie a z bezładnie porozrzucanych punktów zaczynam układać plan w miarę sensownej kolejności ich zaliczenia.

Na początek najbliższy - PK7. Jadę przez Skotniki i dalej odcinkiem trasy rozgrywanej tu jazdy indywidualnej na czas. Przeskakuję przez drogę do Smardzewa, mijam tory i skrupulatnie sprawdzam pokonywaną odległość i odhaczam mijane boczne drogi. Czytanie mapy przestaje być problemem, więc PK7 zaliczam z biegu. Sprawę ułatwia obecność na punkcie tych, którzy przybyli tu prosto ze startu.

Modyfikuję nieco zaplanowaną wcześniej trasę. Chociaż PK6 minę w odległości ok. 1,5 km nie ma sensu zaliczać go właśnie teraz. Pozostanie w drodze powrotnej z PK2 na metę.

Jadę drogą wzdłuż obiektów przemysłowych. Wybieram główną (zaznaczoną dwoma kreskami drogę). Główna, nie znaczy lepsza. Jadąc z wiatrem bez problemu wyprzedzam lawirujący na wyboistej drodze samochód. Skręcam w dobrze znaną drogę w kierunku Dąbrówki Strumiany. Kiedy kilka tygodni wcześniej zobaczyłem jeziorko w miejscu po starej żwirowni od razu uznałem to za doskonałe miejsce na umieszczenie punktu kontrolnego. Jak widać, Organizatorzy (również uczestnicy kultowego Harpagana) mieli podobne odczucia. Rower pozostawiam na górze i szybko zsuwam się po stromym zboczu i dobiegam do umieszczonego na wyspie punktu (okazuje się, że zbyt szybko). Mazakiem umieszczonym przy przytwierdzonej do drzewa kartce mam spisać kod. Jest tylko jeden problem, karta startowa pozostała na górze wraz z rowerem. W desperacji próbuję oderwać mazak - bezskutecznie. Przechodzi opamiętanie i grzecznie wracam na górę by ponownie pokonać drogę do PK4 z kartą startową w zębach.

Jadę prosto do głównej drogi na Piątek, skręcam w lewo. Mijam asfaltową drogę do Rosanowa i wypatruję polnej drogi w kierunku żwirowni i umieszczonego tam PK8. Chwila niepokoju, jak okiem sięgnąć tylko pola. Kiedy zastanawiam się nad powrotem i pewnym objazdem, wreszcie jest. Wąska ale równa i twarda polna droga. Z daleka widzę niewielki lasek, to gdzieś tam ma być żwirownia i kamień z namalowanym na nim kodem. Moje nadzieje się sprawdzają - w kierunku kamienia prowadzą wyraźne ślady rowerowych kół.

W kierunku PK1 postanawiam wybrać może nie najkrótszą ale pewną drogę ocierającą się od wschodu o Rosanów. Tylko jak się do niej dostać. Na mapie dojazd jest oczywisty (wskazuje ją przerywana linia polnej drogi), w terenie nie bardzo. Jadę po śladach kół, gdy się kończą, skręcam w prawo, przedostaję przez pas zaoranej ziemi. Nieopodal widać już pierwsze zabudowania. Oczywistym wydaje się, że do tych zabudowań musza w jakiś sposób dojeżdżać. Krótki odcinek zmrożonej, twardej łąki i mam drogę. Mijam Rosanów i niewielkim łukiem jadę do przepustu pod autostradą. To tereny znane z przebiegu czerwonego szlaku. Jadę skrótem wzdłuż zagajnika i pokonuję kolejny pas zaoranego ale zmrożonego pola. Z oddali widać interesujący mnie wał ułożony z bel spakowanej słomy. Z prawej strony nadjeżdża Piotrek Jęczmieniak. Z trudnością próbuję ustalić, gdzie kończy się jedna a rozpoczyna kolejna bela słomy. Ponieważ wyniki naszych obliczeń różnią się ponawiamy obliczenia (zapisujemy liczbę 32).

Każdy z nas własnym wariantem pokonuje dojazd do szosy w Dzierżąznej by spotkać się ponownie na drodze przez pola w kierunku PK5. Niezauważalnie mijamy zaznaczoną na mapie a słabo widoczną w terenie drogę przez pola, dojeżdżając aż do widocznego na mapie lasu. Wspólnymi siłami wybieramy sposob dojazdu do najbardziej oddalonego od miejsca startu PK5. Mimo, ze mam nadzieję na dalszą wspólną jazdę wkrótce okazuje się, ze Piotrek wybrał inną kolejność zaliczania PK.

Wracam do asfaltowej drogi. Czeka mnie długi w większości asfaltowy i bezproblemowy przejazd przez Dzierżązną, Białą, Wolę Branicką i Michałów w kierunku Rezerwatu Grądy nad Moszczenicą. W przeciwnym kierunku zmierza w zielonych koszulkach warszawsko-otwocka grupa Byki Stryki.

Liczę na to, że już na miejscu prosto do tablicy informacyjnej doprowadzą mnie ślady tych, którzy byli tu przede mną. ślady są, ale kończą się przed głęboko przeoranym fragmentem lasu. Kilkadziesiąt metrów pokonuję pieszo. Wreszcie widzę 2 osoby z rowerami, nieco dalej jest tablica oznaczająca początek rezerwatu.

Zostawiam bikerów wymieniających dętkę i ruszam w drogę powrotną. Jazdę będzie teraz utrudniał wiejący z przeciwka wiatr i gęstniejący śnieg. Mijam Szczawin, skręcam w asfaltową od niedawna drogę w kierunku miejscowości Wołyń i dalej w kierunku widocznego z oddali lasu. Pomimo padającego śniegu widać liczne ślady rowerowych kół. Na miejscu grupka młodzieży z Masy Krytycznej - więc nie mam problemu z odnalezieniem kartki umieszczonej na odległym o kilkadziesiąt metrów od drogi skraju lasu. Droga powrotna jest mi doskonale znana. Zmagam się z warunkami atmosferycznymi, oznakami nadchodzących skurczów. Do wysiłku motywuje fakt, że to już moje ostatnie kilometry. Zastanawia brak śladów kół moich poprzedników, czyżby byli już na mecie a śnieg zdążył je zasypać. Przed wejściem do baru tylko kilka rowerów. W środku miłe zaskoczenie, okazuje się że jako pierwszy wróciłem z trasy po 2 godzinach i 45 minutach jazdy. Na liczniku mam 52,8 km. W tym miejscu należałoby postawić kropkę i zakończyć relację. No, powiedzmy - tą pozytywną część relacji.


Piotrek sprawdza dokładnie moja kartę startową i zaskoczony dowiaduję się, że zaliczyłem tylko pierwszą część z zadania wyznaczonego na punkcie 3. Poza policzeniem ilości słupków trzeba było tam również policzyć ilość ławek. Ten szczegół w ferworze poszukiwań jakoś nieoczekiwanie mi umknął. No cóż zasady imprez na orientację są nieubłagalne. Nie wystarczy być na każdym punkcie ale trzeba też skrupulatnie to potwierdzić wypełniając bezbłędnie kartę startową. Nawet nie próbuję się wykłócać czy też załatwiać po znajomości. Chwilę zastanawiam się ile tych ławek mogło zmieścić pod wiatą i ile wpisać na kartę startową. Intuicja podpowiada mi liczbę cztery ale to tylko moje przypuszczenia. Po chwili namysłu zabieram kartę startową zdumionemu Piotrkowi i postanawiam wrócić na punkt by uzupełnić potrzebne dane. To najbliższy od miejsca startu punkt a do upływu 4 godzinnego limitu czasu pozostaje jeszcze ponad godzina.

Gdzieś w lesie mijam Piotrka zwycięzcę tej imprezy i mojego głównego konkurenta w łódzkich zawodach na orientację. Dalej jest już pusta droga. Powrót do poznanego już wcześniej miejsca okazuje się wyjątkowo trudny, każda przecinka wygląda dokładnie tak samo, każda poznaczona śladami kół. Po długich poszukiwaniach wreszcie jest. Przy liczbie ławek zapisuję liczbę 4 i wracam na start. Doganiam i mijam grupkę wracających tak jak ja bikerów. Tylko jeden z "zielonych" postanawia ze mną powalczyć i na finiszu wygrywa. Tym razem melduję się na mecie jako kolejny 5 zawodnik. Czyżby mój Bikeorient Prolog zakończył się jednak pomyślnie?

Tak - przynajmniej do czasu gdy Organizatorzy nie sprawdzą ponownie wpisów na mojej karcie startowej. Ze zdumieniem dowiaduję, że mam zaliczone jedynie 7 i pół punktu ponieważ słupków podpierających wiatę było 9 (a nie 8). Wyprzedza mnie kolejne kilka osób - wszyscy ci, którzy przejechali całą trasę, wypełnili poprawnie kartę startową i zmieścili się w limicie czasowym. Okazuje się, że każdy chłopczyk kończący szkołę podstawową potrafi czytać i policzyć przedmioty w granicach 1-10, ba - takie umiejętności posiada wielu kandydatów na przedszkolaków - tylko nie ja. Czyżby wtórny analfabetyzm.

Z imprezy wracam z pewnym niedosytem. Pozostaje satysfakcja z dobrej zabawy i świadomość, że jednak byłem "pierwszy na mecie". Na polepszenie nastroju trzeba będzie poczekać na (orientacyjny) Puchar Cyklomaniaka - jeżeli się odbędzie i na start w wiosennym Harpaganie.

Statystyka:

Dystans: 62,6 km (52,8)
Czas - 3 godz. 15 min.
Czas jazdy - 2 godz. 57 min..
Przestoje i odpoczynki - 18 min.
Prędkość śr. - 21,50 km/godz
Prędkość max - 45,70 km/godz
Zaliczone punkty: 7.5 (z 8)
Kolejność - 3, 7, 4, 8, 1, 5, 2, 4, 3
Miejsce - 11

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 12
e-mail: wiki@bg.umed.lodz.pl


powrót