Po kilku orientacyjnych startach w mniej lub bardziej odległych regionach Polski przychodzi czas na "nieco" lepiej znane tereny wokół Zalewu Sulejowskiego. To NIECO bardzo zaważy na ostatecznym wyniku. W tym roku impreza zaliczana jest do Pucharu Polski w Maratonach na Orientację. To sprawia, że w Wolborzu pojawiają się czołowi zawodnicy Bartek Bober i Piotrek Buciak. Trzeci z wielkich - Daniel Śmieja - dość niefortunnie organizuje w tym samym czasie 300 km GRASSOR.
Rozdanie map, kilka minut na podjęcie decyzji o kolejności zaliczania punktów i jedziemy na start ostry. Policja konwojuje nas i asekuruje przy przekraczaniu ruchliwej szosy Warszawa-Katowice. Dalej już każdy będzie sobie radził samodzielnie. W decyzji o wyborze kierunku zaliczania punktów (na początek 5 czy 8 i 2) pomaga mi Piotr Buciak obok którego znajduję się kiedy dojeżdżamy na start ostry. Ruszam ze nim, jedziemy asfaltową drogą prosto na południe, czyli docelowo na PK8. Szalone tempo dochodzące do 40 km/godz. wytrzymuje 4 zawodników. Już z daleka widzę w lesie jakieś osoby i pomnik (mogiłę żołnierzy). Tu jestem jeszcze pierwszy. Po chwili zaczynają nadjeżdżać kolejne grupy bikerów.
Rzucam okiem na mapę, wyjazd w kierunku Koła wydaje się być zupełnie prosty. Nie patrząc na mapę próbuję przechytrzyć innych zawodników. Zaczynam jechać dość przypadkowymi przecinkami i drogami leśnymi w obranym kierunku. Jazda na żywioł nie była najlepszym i najszybszym rozwiązaniem. Potwierdza to widok bikerów, którzy z pewnością na PK8 przyjechali później a teraz jadą gdzieś daleko przede mną. Mijam po kilka osób jadących razem. Przeganiam quriersów Ossę i Mario na kolejnym odcinku trasy w kierunku PK2.
Wreszcie dojazd do cypelka na którym znajduje się PK2. Zawracam widząc zamkniętą bramę. Nie patrząc dalej na mapę zmierzam do miejsca gdzie znajdował się punkt kontrolny podczas ubiegłorocznego BikeOrient Prologu. Przedzieram się z rowerem przez morze piachu. Za mną ten sam błąd popełnia jeszcze dwóch bikerów. Kiedy docieram na koniec cypla moje zdumienie jest ogromne - tu punktu nie znajduję. Wiem to oglądając jeszcze raz dokładnie mapę. Jazda na pamięć w terenie, który wydawał się znajomy kończy moje marzenia o zajęciu przyzwoitego miejsca. Powrót przez Ośrodek Wypoczynkowy i nieco mniej piaszczysty dojazd do PK2. W obie strony mijam tłumy bikerów, zdążających z (lub do) punktu.
Teraz czeka mnie długi - 20 kilometrowy - doj azd do PK10 znajdującego się, tak jak większość punktów, po drugiej stronie Pilicy. Na asfaltowych drogach mijam kolejnych uczestników. Za jednym z nich zjeżdżam za Smardzewicami w wyjątkowo piaszczystą drogę. Sądząc ze śladów na piachu wiele osób tędy już pojechało. To co widzę w terenie nie bardzo przystoi do podwójnej linii oznaczającej drogę na mapie. Zawracam by już bez większych problemów pojechać właściwą, twardą, równą gruntową drogą, dalej asfaltem do punktu przy wielkich poniemieckich schronach kolejowych obok miejscowości Wąwół.
Niemal "na siłę" obdarowany zostaję obowiązkowym przydziałem: batony i banan. Może to i dobrze, bo zwykle szkoda mi czasu i zapominam o jedzeniu. Uzupełniam zapasy wody i ruszam zgodnie z wcześniej obmyślonym planem. Na początek 7 i kolejno 3, 6, 4. O wyborze tej - PK3-PK6 - (a nie odwrotnej) kolejności zaliczenia punktów zadecydowała łatwość namierzenia PK3 i spodziewana lepsza jakość dróg. Oba warianty, mają niemal identyczną długość.
Jadę asfaltową drogą przez Ciebłowice, przeskakuję przez tory i dalej wyboistą drogą przez las. Gdy las się kończy i nierówności znikają jest już tylko gorzej - słabo przejezdny piasek. Próbuję wybierać twardsze miejsca. Jadę kontrolując mapę i licznik. Gdy zatrzymuję się nad mapą słyszę wołanie. Właśnie miła dziewczyna informuje mnie, że jestem obok PK7. Z przykrością dowiaduję się, że na punkcie było już ponad 20 rowerzystów. Widoczna na mapie podwójna linia na południe wcale nie jest super równą drogą, a jazdę utrudnia przeciwny wiatr. Na PK3 kierują mnie odpoczywający właśnie w tym miejscu bikerzy. Zaliczam najpiękniejszy punkt tegorocznego BikeOrientu.
Niestety nawet po doświadczeniach na kładce w Trzech Morgach, przedostanie się z rowerem po luźno rzuconych deskach przerasta moją odwagę. Obsługa punktu proponuje przejście po murku w dole jazu. Bezproblemowy przejazd na PK6 oraz najkrótszymi leśnymi drogami na PK4. Tu przebój Bikeorientu - przypomnę imprezy na orientację - pani (organizator) kierująca uczestników w kierunku opuszczonej leśniczówki, gdzie znajduje się lampion i perforator. A nuż ktoś mógłby zabłądzić. Szkoda, że podobnie nie było w okolicy innych wątpliwych dla mnie punktów kontrolnych, chociażby wspomniana wcześniej 2.
Pokonuję kilometry asfaltów, dzielących mnie od najdalszego na trasie PK1. Jak dotrzeć na skraj lasu nie muszę się martwić, doprowadzi mnie tam szeroka ścieżka wyjeżdżona przez poprzedników w trawie i zbożu. Wjeżdżam z jednej strony a opuszczam punkt z innej jego strony. Kilka kilometrów pokonuję razem z Patrykiem i Michałem z Wielkopolski. Później znikają gdzieś z tyłu wybierając dłuższą trasę, by pojawić się ponownie w końcówce. Długi asfaltowy odcinek w kierunku PK9 sprawia, że łydki twardnieją. Staram się nie wykonywać jakiś gwałtownych ruchów i naprężeń by uniknąć skurczu. Skręcam w las w poszukiwaniu PK9. Staram się liczyć dokładnie mijane przecinki ale gubię się w ich gąszczu. Pozostaje sprawdzona (chociaż nie zawsze skuteczna) metoda jazdy po śladach. Wkrótce jestem przy poszukiwanej ambonie. Spotykam pana, który stara się nakłonić swojego synka jadącego na dziecinnym rowerku od jazdy w kierunku odległego PK1. Zastanawiam się dla którego z nich było to większe wyzwanie. Faktem jest, że oboje pokonali trasę 80 km zaliczając chyba dużą część punktów.
Zmiana podłoża sprawia, że moje łydki na dobre odpuszczają. Na tamie w Smardzewicach ponownie spotykam Ossę i Mario. Jedziemy razem równym tempem, właściwie nie ma się gdzie śpieszyć skoro, jak sądzę, mamy szansę na miejsce gdzieś w trzeciej dziesiątce. Później dołączają napotkani na PK1 Patryk i Michał. Razem odkrywamy położenie PK5. Pierwszy opuszczam punkt ale zamiast najkrótszą drogą wrócić na asfalt, szukam skrótu przez las. Gdy przecinki kończą się, pozostaje prowadzenie roweru przez nieprzejezdny las do szosy. Gdzieś z przodu widzę dwójkę quriersów, bikerzy z okolic Poznania wyskoczyli daleko do przodu. Metę mijam po 5 godzinach 45 minutach i przejechaniu ok. 120 km. Na mecie ze zdziwieniem dowiaduję się, że moja niedoskonała jazda plasuje mnie na wysokim w tych warunkach 11 miejscu.