.

Nie tak to miało wyglądać

Baltic Bike Challenge

Świnoujście-Krynica Morska, 7-9 maja 2022 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót



Na Baltic Bike Challenge zapisany jestem już od 2021 r. Wtedy ograniczenia pandemiczne zniechęciły mnie do oficjalnego startu. Pakiet startowy przeniosłem na tegoroczną edycję. Ostatecznie wybieram się na Testowanie trasy ok. 10 godzin po oficjalnie startujących zawodnikach i większość z nich mijam przed dotarciem na metę w Krynicy.

Do tegorocznego startu podchodzę bez zbytniego entuzjazmu czyli na pełnym luzie. Zamiast rozpiski ze sklepami, które na trasie i tak będą dostępne (sądząc po zebranych w 2021 doświadczeniach) w rozsądnych odległościach i miejscach robię krótką listę mijanych miejscowości. Punkty odległe o mniej więcej 20 km zawsze bardzo ułatwiają mi jazdę. Plan na pokonanie całej trasy chociaż nie jest sztywny to jednak doskonale określony. Pierwszą noc jadę bez snu lub gdy będzie taka potrzeba jedynie z krótkimi drzemkami pozwalającymi na zwalczenie sennego kryzysu. Drugiej nocy planuję przynajmniej kilkugodzinny sen pod jakąś napotkaną na trasie wiatą. W ten właśnie sposób pokonałem trasę BBC rok temu gdy ruszyłem na trasę późnym popołudniem. Zobaczymy jak to zadziała w tym roku kiedy wystartuję rano?

Przyjęty plan narzuca wybór godziny startu. Jeżeli podczas najbliższej nocy mam zamiar jechać bez zatrzymywania się, na trasę powinienem wyruszyć dobrze wyspany. Zwykle wstaję ok. godz. 6. Przygotowania do startu (obfite śniadanie) i dojazd na miejsce startu nie powinny mi zająć więcej niż 2 godziny. Startuję więc o godz. 7:55 z kolejnym numerem 182, co oznacza, że przede mną na trasę wyruszyło ok 180 zawodników. Ilu z nich wyprzedzę w najbliższym czasie, ilu na dalszej części trasy?

START ------------------------- META (fot. BBC)

Już od początku maratonu czuję, że naszym sprzymierzeńcem będzie wiejący z zachodu silniejszy niż w ubiegłym roku wiatr. Naszym wrogiem, pojawiający się już na pierwszych kilometrach trasy piach. Susza sprawia, że poza nadmorskimi promenadami, wybetonowanymi ścieżkami i krótkimii odcinkami asfaltowych dróg, piachu będzie dużo i będzie bardziej mięsisty (a może bardziej piaszczysty). Przed startem nie sprawdziłem w których miejscach zmieniła się trasa (podobno ok 10%). Już na początku mam wrażenie, że organizator zamienił kilka kilometrów asfaltu na gruntowe, piaszczyste drogi. Dalej może być jeszcze gorzej. Obie trasy porównam dopiero po powrocie do domu, a szkoda bo pozwoliłoby to uniknąć kilku kosztownych błędów.

Siedmioosobowa grupa w której ruszam na trasę szybko dzieli się. Wkrótce mijam pojedynczych, najwolniejszych zawodników którzy wystartowali 5, 10 czy więcej minut przede mną. By minąć kolejnych trzeba będzie nieco przejechać. Nawet nie tak długo jak się obawiałem. W miejscowościach na 30-40 km trasy, przed sklepami pojawiają się charakterystycznie zapakowane rowery z numerami BBC. Pełne zaskoczenie. Konieczność zatrzymania się przed sklepem po pokonaniu tak drobnej części trasy ultramaratonu nawet przy jeździe turystycznej, wydaje mi się dziwne. Skoro tak wiele osób się tu zatrzymuje, to może jest to tylko inny, nieznany mi sposób na pokonanie całej trasy. Przy 20 mijanej osobie tracę rachubę i przestaję liczyć mijanych zawodników i porzucone przed sklepami rowery. Zgodnie z przewidywaniami koło południa w Kołobrzegu zaczynam mijać tych, którzy zatrzymali się na ciepły posiłek. Jak dotychczas nie wymija mnie żaden z zawodników startujących o późniejszej porze, a może tego nie zauważyłem.

Solne bagno [119 km]

Przejeżdżam przez poznane rok temu miejscowości. W oko wpadają najbardziej charakterystyczne miejsca. Inne wydają mi się zupełnie nieznane. Być może dlatego, że wszystko inaczej wygląda nocą i dniem. Ze względu na przesunięcie godziny startu, tam gdzie jechałem nocą teraz jadę za dnia (i na odwrót). Trudno nie rozpoznać urbanistycznego koszmarka, największego hotelu w Pobierowie czy, nieco dalej, najbardziej znanego kościelnego muru w Trzęsaczu (nocą wyglądał bardziej majestatycznie). Swoją drogą podczas rajdów na orientację miałem okazję widzieć co najmniej kilka dużo ładniejszych kościelnych ruin. Wbrew obawom, nawet w dzień nadmorskie kurorty nie są zatłoczone w stopniu uniemożliwiającym swobodną jazdę. Kołobrzeg w środku dnia jest wyjątkiem ale w końcu to dość duże miasteczko.

Mijam nie zatrzymując się "obowiązkowy" punkt widokowy kilka kilometrów przed Mrzeżynem. Kolejne nadmorskie miejscowości. Nawierzchnia trzyma bardzo dobry lub przynajmniej przyzwoity poziom. Trzeba cieszyć się tym co jest. Kilometrów szybko przybywa. Mijam Mielno a to oznacza, że niebawem równa ścieżka rowerowa, leśna droga, czy też jakakolwiek droga się skończy. Powoli, acz nieubłaganie, zbliżam się do największej atrakcji nadmorskiej imprezy. Jest godzina 14:28, od startu minęło 6 godzin 33 minuty, W tym czasie pokonałem 160,8 km ze średnią 24,6 km/godz. [w 2021 r. - 22,0 km/godz.]. Silniejszy wiatr i jazda za dnia zrobiła swoje.

Zjazd nad morze [160 km]

Zjeżdżam na brzeg morza. Jak przystało na bałtycki maraton, teraz będzie czas na "plażowanie". Tym razem jestem tu za dnia i wiem, przynajmniej teoretycznie, w jaki sposób można odcinek po plaży pokonać rowerem. Widok nieudanych (i udanych) prób jazdy brzegiem morza przez innych zawodników szybko pozbawia mnie złudzeń. Tego dnia fale nie są zbyt łaskawe dla rowerzystów. Szkoda roweru i szkoda niepotrzebnie tracić siły na walkę z naturą. Przydadzą się jeszcze na dalszą część trasy. Grzecznie, tak jak większość znajdujących się przede mną i za mną bikerów, prowadzę rower idąc brzegiem plaży. Pomimo starań, od czas do czasu fala zalewa mi buty. Tym razem 5,9 km odcinek plaży pokonam w ciągu 1 godziny i 10 minut [w 2021 - 1:20] czyli z szybkością 5,0 km/godz. Najszybszy zawodnik przejechał plażą w ciągu 44 min. czyli 8,0 km/godz.

"plażowanie"

Odcinek plaży kończy się. Mijam kilkunastu zawodników otrzepujących siebie i rower z piasku. Niektórzy podobno zatrzymają się przed znajdującą się w pobliskiej miejscowości myjnią. Średnia dotychczasowej trasy spada z 24,6 do 21,6 km/godz. Kilkaset metrów obok plaży rozpoczyna się równa asfaltowa droga. To okazja na dłuższą chwilę odpoczynku. Szerokim łukiem omijam Darłowo. Jarosławiec - 200 km trasy. Pierwszy niewymuszony (np. przez światła) postój na trasie. Muszę zatrzymać się bo poziom płynów w bidonach niebezpiecznie obniżył się. Być może to jedna z ostatnich okazji by przed nocą uzupełnić zapasy wody.

Leśną szutrówkę, którą jadę, przecina duże stado jeleni. Nie mam wyjścia. Ich jest więcej i tak jakby są silniejsze więc grzecznie czekam. Niecierpliwię się. Ile można czekać. Panowie, panie ja tu ścigam się. Nie zwracają na mnie uwagi i nie zamierzają ustąpić pierwszeństwa. Trzeba się jakoś odreagować. Na ostatniego głośno "szczekam" obserwując z satysfakcją jak szybko biegnący osobnik jeszcze bardziej przyspiesza. Być może wychodzi ze mnie wrodzona złośliwość. Mijam Ustkę i wkrótce nad brzegiem jeziora Gardno mija 12 godzina od startu. Dotychczas przejechałem ponad 250 km zatrzymując się jedynie na kilkanaście minut.

Klif za Ustką [236 km]

12 godzin:
godz.19:55 - dystans 253,6 - czas jazdy 11 godz. 49 min, czas postojów 11 min., średnia 21,5 km/godz.

[w 2021 odpowiednio: 228,7 km, 11h 30 min./ 30min., śr. 19,9 km/godz.]

Powoli nadchodzi zmierzch. Wjeżdżam na tereny Słowińskiego Parku Narodowego. Z niecierpliwością wypatruję szlaku przez bagna - kolejnej atrakcji na trasie. Miejscowość Kluki. To tu rozpoczyna się bagienny odcinek specjalny. Robi się już ciemno. Czas by zainstalować oświetlenie. Zatrzymuję się obok dziewczyny, która dotarła tu przede mną. Wyposażona w tarpa planuje jechać podobnie jak ja, czyli bez zorganizowanego noclegu. Kiedy pojawi się na mecie dowiem się, że to Milena Czerniawko, która wystartowała godzinę przede mną, a dogoniłem ją dopiero po ponad 270 km. Drugą część trasy pokona dużo wolniej ale nawet jadąc samotnie, zdecydowanie zwycięży w klasyfikacji kobiet.

Wjeżdżam na tereny Słowińskiego Parku Narodowego [250 km]

Wyposażony w dobre oświetlenie ruszam szlakiem przez bagna. Jadąc w ciągu dnia pokonałem ten odcinek bez większych problemów prawie nie zsiadając z roweru. Już po pierwszych kilkudziesięciu metrach przekonuję się, że nocą nie będzie to tak trywialne zadanie. Każda niepozorna kałuża może okazać się głębokim bajorkiem, każda poprzeczna wstęga wody może być głębokim rowem. Nalepsze nawet oświetlenie nie pozwala ocenić trudności przeprawy. Jedną z takich "pułapek" zauważam w ostatniej chwili. Zeskakuję z roweru utrzymując pionową pozycję. Rower również unosi się tylnym kołem do pionu. Drewniane platformy mające ułatwić jazdę, nie zawsze znajdują się w odpowiednim miejscu i nie zawsze spełniają swoje zadanie. Dodatkowo kończą się stromym "wbijającym" w ziemię zjazdem. Niektóre z nich bezpiecznie omijam jadąc obok. Ubiegłoroczny i tegoroczny przejazd przez bagna to jak dzień do nocy.

Dalszy przejazd przez łąki jest bardziej cywilizowany. Do znajdującej się po przeciwnej stronie miejscowości jadę uważnie po nierównych betonowych płytach (miejscami trafiają się nieoczekiwanie głębokie wyrwy). Gruntowa droga przez położoną na skraju łąk wieś doprowadzi mnie do asfaltu w miejscowości Zgierz. Doskonale to zapamiętałem. Jazda "na pamięć" nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem. Po kilkuset metrach zauważam brak śladu. Organizator postanowił zabrać nam kolejny odcinek równego asfaltu, zawracając ponownie na drogę przez łąki. Nadrabiam straty, wyprzedzam Milenę i wymieniającego dętkę zawodnika.

Nadzieja, że najgorszy odcinek mam już za sobą nie spełnia się. Przede mną leśna piaszczysta droga, która najbardziej da mi w kość podczas całego maratonu. Czy tędy na pewno jechałem przed rokiem? Organizator i analiza trasy potwierdzają, że tak. Walczę z przeciwnościami szukając biegnącej obok ścieżki, twardszego leśnego pobocza lub mniej zapiaszczonych fragmentów drogi. Wreszcie zmęczony poddaję się i przez dłuższy czas prowadzę rower. O tym, że noc nie ułatwia pokonywania piasków doskonale przekonałem się już kilkanaście lat temu podczas I edycji Mazovia 24h Marathon w Nowym Mieście.


Piaskownica za dnia

[... Nawet przy dobrym oświetleniu trudno wybrać optymalny wariant przejazdu (najtwardsze podłoże). Niewielkie piaski pokonywane w dzień bez problemu, nocą zaczynają stawiać opór. Niewielkie zboczenie z wyjeżdżonych kolein sprawia, że rower zaczyna "tańczyć" na piasku. Prędkość spada a czasami mimo wysiłku rower zatrzymuje się w poprzek drogi ...]


Każdy koszmar musi się kiedyś skończyć. Przejeżdżam wyludnionymi w środku nocy uliczkami Łeby. Jedyne oznaki życia to kręcący się prawdopodobnie w poszukiwaniu noclegu uczestnicy BBC. Chwila oddechu i wracam w teren. Wymagająca ścieżka/singiel wzdłuż jeziora Serbsko wysysa resztkę sił. Na początek zatrzymuję się na kilkanaście minut u podnóża latarni Stilo by pochłonąć zabraną na trasę porcję makaronu. Chociaż jeszcze nie czuję senności wkrótce zatrzymuję się na dłuższy odpoczynek. Dlaczego? Po pierwsze, czuję się wyczerpany piaszczystymi odcinkami specjalnymi. Po drugie, czuję silny ból barku. Po trzecie - zawartość ostatniego bidonu została mocno nadszarpnięta. Tylko przerwa na sen pozwoli zaoszczędzić resztki wody do czasu gdy będę mógł je uzupełnić czyli do otwarcia pierwszego sklepu. Zwykle poza bidonami wożę w sakwie "żelazny" zapas wody ale ten nie został po drodze uzupełniony.

Nie wybrzydzam. O godz. 1:30, na 327 km trasy zatrzymuję się przy ławeczce obok dużego głazu z tablicą upamiętniającą jakieś zdarzenie. Cienkie bivi z foli NRC pokrytej czerwoną warstwą wciągam na nogi, resztę ciała opatulam dokładnie śpiworem. Takie nie zajmujące miejsca bivi polecam każdemu ultrasowi. Na całonocny nocleg specjalnie się nie nadaje (wewnątrz skrapla się woda), na kilkugodzinny sen w każdych warunkach jest niezastąpionym gadżetem. Próbuję szybko zasnąć chociaż muszę poczekać aż uspokoi się mocno bijące serce. Budzika nigdy podczas ultramaratonów nie nastawiam. Zakładam, że mój organizm najlepiej wie kiedy mogę mogę jechać dalej.

Ze snu budzi mnie szum opon na szutrowej drodze. Jeden zawodnik, dwóch kolejnych, jeszcze jeden. To wystarczający bodziec by spakować się, zjeść cokolwiek i wyruszyć na trasę. Czas postoju trwał ok. 2 godzin 40 minut, z czego poniżej 2,5 godzin trwał mój czujny sen. Kilka kilometrów od mojego noclegu wzdłuż drogi prowadzącej z wioski nad morze mijam szereg wypasionych wiat. Szkoda, że do nich dotarłem.

Mam chęć całą pozostałą zawartości bidonu pochłonąć jednym haustem. Rozsądek podpowiada, żeby to robić tylko małymi łyczkami. Optymistycznie podchodząc do sprawy sklepy otwierają się o godz. 6-7 czyli za co najmniej 2-3 godziny. Na razie pokonuję kolejne leśne odcinki, mijam uśpioną Białogórę, obrzeża innych wiosek. Nadzieja na szybkie uzupełnienie bidonów stopniowo odsuwa się w czasie. Władysławowo wydaje się być tym pewnikiem, cóż z tego jeżeli centrum mijam jadąc wzdłuż torów. Jeszcze nie jest tak źle bym musiał zjeżdżać z trasy bez pewności gdzie znajdę otwarty sklep.

Hel o poranku [390 km]

Rozpoczyna się długa przygoda przejazdu przez Półwysep Helski. Szczęście uśmiecha się już u nasady półwyspu. Po przeciwnej stronie drogi widzę stację Cirkle K i dwóch uczestników BBC. Uzupełniam bidony, a na miejscu wypijam litr owocowego nektaru. Słucham relacji Jarka Wieczorka powracającego z czekającej mnie trasy przez Hel. Dobra wiadomość to ta, że dojazd do wierzchołka półwyspu mamy z wiatrem. Najgorszą nie jest wcale powrót pod wiatr ale łachy piachu powtarzające się co kilkadziesiąt metrów przy wyjściach na plażę. Jarek pokonał przejazd do i z półwyspu przez 4 godziny. Wiadomo, że mnie zajmie to "nieco" więcej czasu. W okolicy Kuźnicy, w połowie drogi, na cypel mija pierwsza doba jazdy. W ciągu ostatnich 12 godzin do wcześniejszego dystansu dołożyłem zaledwie 145 km.

24 godziny
godz. 7:55 - dystans 389,1 - czas jazdy 20 godz. 7 min., czas postojów 3 godz. 53 min., średnia 19,3 km/godz.

[w 2021r. odpowiednio 423,0 km, 22h 6 min./ 1h 54min., śr.19,2 km/godz.]

Na większości dystansu na Hel prowadzi równa ścieżka rowerowa. Jedynie pokręcony przejazd przez helskie wioski wymaga szczególnej wagi. W końcówce z wysiłkiem pokonuję kolejne hopki na pofalowanej szutrowej ścieżce. Dopiero zjeżdżając zauważam, że podjazd należało pokonać jadąc prowadzącą równolegle asfaltową drogą. No cóż, moja strata. Z przykrością odnotowuję, że znaczna część uczestników jadąc w obie strony, zamiast uciążliwej jazdy szutrową ścieżką, wybiera asfalt.

Miasteczko Hel na Helu rządzi się, podobnie jak inne turystyczne miejscowości, swoimi prawami. O godzinie 9 gastronomia dopiero zaczyna się budzić do życia. Gdybym chciał cokolwiek zjeść na ciepło, musiałbym poczekać jeszcze z godzinę. Jeść nie zamierzam. Robię kilka fotek na najbardziej wysuniętym fragmencie drewnianej kładki i rozpoczynam powrót.

Rejon Umocniony na Helu [417 km]

Na początek "zwiedzanie" Rejonu Umocnionego na Helu. Gdzieś z boku migają bunkry ale mnie bardziej interesuje pojawiający się na drodze przez las piasek. To nie był najprzyjemniejszy fragment trasy. Podczas zjazdu szutrową ścieżką, zamieniam kilka słów z nadjeżdżającym z dołu bikerem znanym ze startów w maratonach na orientację. Chyba zaskoczony jest tym, że na półwysep dotarłem przed nim.. Chodzą przecież słuchy, że "wygrać z wikim" jest marzeniem każdego początkującego rowerzysty. Później szeroko rozumiana kariera kolarska i pokonywanie kolejnych progów stoi otworem.

Wracając o przyzwoitej już porze przez Jastarnię, napotykam otwarty sklep. Uzupełniamy zapasy wody. Wypijam litr soku. Kupuję zapas bułek, pasztet i mały pojemnik ze smalcem. Pani ostrzega, że bułki są wczorajsze ale nie robi o na mnie większego wrażenia. Biorę do przegryzienia w czasie jazdy kilka, też starych, słodkich bułeczek.

Relacja Jarka potwierdza się. Przeciwny boczny wiatr przy jeździe wybrzeżem zatoki nie robi na mnie większego wrażenia. Dopiero po zjeździe w las zaczyna się zabawa. W tym roku plaża stała się miejscem budowy (falochrony). Ciężki sprzęt rozniósł piach nawet na kilkadziesiąt metrów drogi, którą mamy przejechać. Nie ma siły by te przeszkody pokonali nawet ci z bikerów, którzy z powodzeniem przejechali po plaży. Pokonanie półwyspu zajmuje ponad 5 godzin.

Jadę wzdłuż Zatoki na południe. Tą część trasy doskonale pamiętam, ponieważ przez pomyłkę pokonywałem ją poprzednio dwukrotnie. Wkrótce po stromym podjeździe rozpocznie się wypasiona, poprowadzona po nasypie dawnej linii kolejowej, ścieżka rowerowa. Mijam wiatę, pod którą wypadł mi nocleg podczas pierwszego przejazdu BBC. Ścieżka łagodnie wznosi się. Prowadzi prosto pod silny, upierdliwy wiatr. To najtrudniejszy dla mnie asfaltowy fragment na trasie. Zmagając się z podwójnym przeciwnikiem (podjazd, wiatr) przekonuję się jak silnym sprzymierzeńcem był wiatr na dotychczasowej trasie.

Ścieżka kończy się. Przede mną, łagodny ale przedłużający się przejazd do Wejherowa. Za tą miejscowością rozpocznie się kolejny, tym razem górski, odcinek specjalny. Podczas pierwszego przejazdu w ubiegłym roku, to tutaj najbardziej dostałem w kość. Przed dalszą trasą przez wzniesienia Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego zatrzymuję się na miejscu biwakowym nad Redą na nieco dłuższy (20 min.) popas.

TPK. Zaczyna się dość lajtowo. Pierwszy długi podjazd prowadzi szeroką. równą, asfaltową drogą. Dalej będą to już jedynie mniej lub bardziej strome i piaszczyste leśne ścieżki. Jeden podjazd pokonany, drugi również. Gdy jazda jest zbyt ciężka (brak odpowiedniego przełożenia) prowadzę rower. Ile jeszcze zostało? Od Wejherowa gdzie zaczynałem jazdę przez TPK do Pruszcza Gdańskiego gdzie zrobi się zupełnie płasko, trzeba pokonać prawie 100 km.

Cudowne dziecko i katedra w Gdańsku Oliwie [548 km]

Na kolejnym podjeździe mija mnie najpierw jeden zawodnik, później nadjeżdża kolejnych trzech. Na twarzy znajomego orientalisty pojawia się szeroki uśmiech. No cóż, właśnie osiągnął swój mały sukces. Pokonać Wikiego - to warto odnotować na liście sportowych osiągnięć.

Wśród nadjeżdżających zawodników jest też Tomek, znajomy łódzki biker znany w środowisku łódzkim jako Cudowne Dziecko. Ukończy maraton jako najlepszy zawodnik z teamu Cudowne Dzieci. Twierdzi, że tempo, które narzuciła jadąca grupka jest zbyt silne i przyłącza się do mnie. Chce spokojnym tempem (czyli ze mną) dojechać aż do mety. Taka umowa jak najbardziej mi odpowiada. Dopiero później okaże się, że nie dosłyszałem tego co w naszej umowie zapisane zostało drobnym drukiem. Ustalenia dotyczące spokojnej jazdy, obowiązują jedynie na terenie "pagórków" TPK.

Pokonujemy kolejne trójmiejskie podjazdy. Razem jedzie mi się jakby trochę lepiej. Co jest najlepsze w każdym chociażby najcięższym podjeździe? Pytanie retoryczne. Po każdym podjeździe czeka fantastyczny zjazd. Ostatni, ten najdłuższy, pozostanie w moich wspomnieniach na długo. Popołudniowa chłodniejsza pora dnia, a może i towarzystwo Tomka sprawia, że przejazd przez TPK mija dość sprawnie i szybko. Na długim zjeździe do Gdańska mija 1,5 doby zmagań.

36 godziny
godz. 19:55 - dystans 558,9 - czas jazdy 30 godz. 50 min., czas postojów 5 godz. 10 min., średnia 18,1 km/godz.

[w 2021r. odpowiednio 492,5 km 26h 7 min./ 9h 53min., śr.18,9 km/godz.

Tomek planuje wczesny wieczorny postój na sen. Po tym jak zmarzł ubiegłej nocy śpiąc w śpiworze, nie chce tego odkładać na zimniejszą porę nocy. Bezużyteczny - jak się okazało - gadżet, który miał zapewnić ochronę przed zimnem wysłał paczkomatem do domu. Jako miejsce postoju proponuję wiatę na ostatnim wzniesieniu nad jeziorem Otomińskim. Rok temu spotkałem tutaj Krzyśka Lipczyńskiego. Idziemy na kompromis. Z proponowanych początkowo 50 minut schodzimy do 25 minut snu. Oddaję swój śpiwór, sam kryjąc się w otchłaniach cienkiego bivi. Alarm budzi nas z krótkiego snu. Pakowanie, posiłek. W sumie w tym miejscu tracimy 50 cennych minut. Kolejne postoje będą zdecydowanie krótsze.

Skracam swój przejazd 72 km "górskiego" odcinka od Wejherowa do wzgórza Otomino:
6 godz 23 min. ze średnią 14,0 km/godz. [w 2021r. 6:57 ze średnią 13,0 km/godz.]

Kiedy śpimy dogania nas jakiś biker. Kolejny zawodnik? Kibic? - Znajomy Tomka z któregoś ultramaratonu na którym się wcześniej spotkali. Miło spotkać kogoś znajomego na trasie. Miło, że poprowadzi przy zapadającym zmierzchu przez uliczki Pruszcza. Jednak jedziemy na tyle wolno że nie tylko u mnie pojawia się senność. Trzeba zdecydowanie przyspieszyć, by zwalczyć nadchodzący kryzys.

Przed nami długi prosty odcinek wzdłuż ucywilizowanej do postaci kanału rzeki Kłodawa. Zapamiętany bo pokonywałem go uprzednio przy silnym przeciwnym wietrze. Mijamy miejscowość w której drzemałem na ławce po zmaganiach z wiatrem. Czas szybko mija podczas rozmowy. Wszystko się zgadza z ubiegłoroczną trasą. Czy ktoś jeszcze spogląda na ekran GPS-a? Nieoczekiwanie ślad zniknął nam z ekranu, więc zawracamy dokładając gratis ponad 4 kilometry. W tym miejscu Bartek zmieniając trasę zabrał nam kolejne kilometry asfaltu. Strach pomyśleć co będzie podczas kolejnej edycji. Możliwości innych szykan jest przecież mnóstwo. Co sądzę o jeździe na pamięć już coś napisałem w innym miejscu.

Jazda na pamięć ed.2

Wkrótce docieramy nad Wisłę. Zmiana kierunku jazdy na północny oznacza, że rozpoczynamy walkę o przetrwanie z silnym wiatrem znad morza. Jadąc po wiślanych wałach, z utęsknieniem wypatruję jakichkolwiek oznak, że zbliżamy się do mostu przez Wisłę w Kiezmarku. Czy tylko ja czuję się tak senny i wyczerpany? Zatrzymujemy się na pierwszy zaplanowany jeszcze w czasie przejazdu przez TPK postój i sen. Założenia były proste: co każde 100 km - postój na 1 minutę snu. Zmęczenie i niewyspanie sprawia, że wówczas nie zauważam absurdu tego planu. Przecież do mety w Krynicy Morskiej pozostało już zaledwie kilkadziesiąt kilometrów.

Realizacja wypoczynkowego planu wygląda zgoła odmiennie. Zatrzymujemy się wtedy kiedy oboje zauważamy nadejście sennego kryzysu. Kończy się na trzech 7-9 minutowych postojach. Ile czasu i czy rzeczywiście minutę przeznaczamy na sen wie, tylko mój kolega nastawiający budzenie.

MOR Kiezmark (621 km) godz.00:49-00:56
ławka Jantar (638 km) godz.2:00-2:09
wiata na Mierzei (666 km) godz. 4:08-4:17

Czasami mamy ochotę na sen ale jedziemy dalej przez opustoszały las w poszukiwaniu wiaty lub chociażby najzwyklejszej ławki. Zmęczenie jest już potężne. Wpatrując się w rozświetlony czołówką asfalt, w kącikach oczu migają mi kolorowe obrazki nie mające nic wspólnego z rzeczywistością. Czy tak wyglądają omamy? Pamiętam opowieści Adama, który podczas pierwszej edycji MRDP (Maratonu Rowerowego Dookoła Polski) jadąc nocą przez ciemny las widział wokół siebie rozświetloną wioskę.

Mój organizm próbuje się bronić. Czuję narastające zmęczenie. Powraca nieustający, pomimo zmiany pozycji jazdy, uporczywy ból barku. Z jednej strony mam ochotę zatrzymać się by przerwać ten koszmar, z drugiej wiem, że jedynym sposobem by to szybko zakończyć jest dotarcie do mety. Mogę przypuszczać jak bym się zachował podczas samotnej jazdy. Teraz na szczęście nie jadę sam.

Rozpoczyna się pogoń za uciekającym zającem, czyli za jadącym z przodu Tomkiem. Na szczęście nogi są jedyną w miarę sprawną częścią mojego ciała. Staram się utrzymać narzucone tempo. Kiedy to się nie udaje, stając w pedałach dociągam do oddalającego się zbytnio kolegi. Zupełnie płaska ścieżka po Mierzei (taką ją zapamiętałem) wcale taką nie jest. Mając niemal 700 km w nogach, czuje się nawet 1-2% nachylenie. Nieoczekiwaną nagrodą jest bajecznie kolorowy wschód słońca, którego nie mamy czasu ani ochoty na spokojnie obejrzeć. Oświetlenie jest jeszcze zbyt słabe, by utrwalić na zdjęciu intensywną czerwień nieba z granatem uderzających o brzeg fal.

Widok ogrodzonego pasa granicznego oznacza, że dotarliśmy do końca polskiej części Mierzei. Nie oznacza jednak, że koszmar się skończył. Do mety w Krynicy dzieli nas jeszcze prawie 20 kilometrów. Boczną, porośniętą trawą leśną drogą wspinamy się na niewielkie wzniesienie. Wyżej i wyżej. Przecież po osiągnięciu granicy miało być już tylko lekko, łatwo i przyjemnie. To nie było najłatwiejsze kilka kilometrów. Asfaltowa, lekko pofalowana asfaltowa. Pomimo, że każdy z nas z zapasem złamie granicę 48 godzin, wyścig do mety trwa nadal. Jeszcze tylko "runda honorowa" wokół ośrodka, w którym znajduje się baza i meldujemy się na mecie. Szalony maraton, szaleńcza końcówka - nie tak to miało wyglądać. Czas z ubiegłorocznej edycji (nie z własnej woli) poprawiam o ponad 5 godzin.

Od czasu opuszczenia Pruszcza Gdańskiego minęło 8 godzin. W czasie 7 godz. 27 min. (czas postoju 33 min.) przejechaliśmy 117 km. Średnia szybkość naszej "szaleńczej" jazdy na ostatnim odcinku wynosiła zaledwie/aż 15,7 km/godz. [w 2021r odpowiednie wielkości wynosiły: 7:21/6:33/0:47/113,6/17,3]


TO JUŻ KONIEC (fot. BBC)

Tomek, Bartek i Wiki (fot. BBC)

Oficjalnie na mecie (fot. BBC)

Statystyka trasy: (w nawiasach [rok 2021]):

Dystans: 703,0 km [703,0]
Czas trasy: 46 godz. 40 min. [52:00]
Czas jazdy: 40 godz. 6 min. [39:40]
Postoje: 6 godzin 34 min. [12:20]
Średnia prędkość: 17,5 km/godz. [17,7]
Prędkość maksymalna: 49,0 km/godz. [49,0]
Miejsce 19 [nieoficjalnie 12 czas]


Miejsce na punktach kontrolnych: (bez poprawki uwzględniającej godzinę startu):

Start (0 km) Świnoujście - godz. 7:55 (182)
PK1 (12 km) Międzyzdroje - 8:25 (156)
PK2 (80 km) Mierzyno, punkt widokowy - 11:14 (114)
PK3 (114 km) Kołobrzeg - 12:30 (85)
PK4 (163 km) Łazy - 14:26 (44)
PK5 (236 km) Ustka - 18:38 (24)
PK6 (307 km) Łeba - 23:12 (17)
PK7 (347 km) Piaśnica - 5:15 (28)
PK8 (410 km) Hel - 9:19 (20)
PK9 (457 km) Władysławowo - 12:32 (21)
PK10 (490 km) Wejherowo - 14:58 (20)
PK11 (506 km) Piekiełko - 16:16 (19)
PK12 (576 km) Pruszcz Gdański - 22:13 (22)
PK13 (623 km) Mikoszewo - 1:40 (20)
PK14 (677 km) granica - 5:26 (17?)
Meta (694 km) 6:35 (21)

Galeria zdjęć


trasa na RWGPS



Krzysztof Wiktorowski (wiki) nr 182
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót